Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
"Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła"
Wisława Szymborska
"Kto czyta książki, żyje podwójnie"
Umberto Eco
"Łatwiej niektórym książkę napisać, niż drugim ją przeczytać"
Alojzy Żółkiewski
"Z książkami jest tak, jak z ludźmi: bardzo niewielu ma dla nas ogromne znaczenie. Reszta po prostu ginie w tłumie"
Wolter
Najnowsze recenzje
-
"Dama w Vanie " to film, w którym mamy do czynienia z typowym angielskim czarnym humorem. Sama fabuła nie do końca urzeka z uwagi na to, że jest nieco monotonna i chaotyczna. Czy jest to film warty obejrzenia? Zdecydowanie tak. Rola tytułowej bohaterki odegrana przez Maggie Smith jest wprost nieoceniona. Polecam gorąco.
-
Zawiedziona…, bo okłamana już od pierwszej jej strony? Prawdą jest, że świetnie zaprojektowana i jakże wymowna okładka tej powieści oraz rekomendacje na niej zamieszczone intrygują nieco czytelnika i niewątpliwie zachęcają do jej przeczytania. Nawet łza spływająca po policzku marionetki sugerowałaby, że będą nami szargać niewiadomo jak wielkie emocje. Nic bardziej mylnego… Owszem zbrodnia jest, ale jedynie krótko wspomniana… Głównymi bohaterkami tej powieści są trzy siostry, które mimo przeżytej traumy prowadzą w małym szwedzkim miasteczku spokojne życie, w którym z ogromnym oddaniem realizują własne pasje. Trochę szumu w okolicy wywołuje pojawienie się w niej Amerykanina Amnona Goldsteina, który rzekomo chce napisać książkę związaną z przeszłością tego małego miasteczka. W tym jednak bajkowym krajobrazie dochodzi od czasu do czasu do pewnych incydentów, jednak sytuacje te rozwiązują się wkrótce same. Według mnie powieść Ernestam nie ma nawet najmniejszego związku z thrillerem. Psychologii w niej też raczej niewiele, a już z całą pewności nie trzyma ona w napięciu i to nawet najmniejszym. Nie będę doszukiwała się w niej jakiejś głębi, bo miał być to thriller, a wyszła z tego zwykła powieść obyczajowa, nic więcej… Jak z posłowia można wywnioskować autorka wykorzystując historię własnego dziadka miała ambicje na stworzenie książki o nieco historycznym charakterze, przedstawiającym sytuację Żydów znajdujących się na „emigracji”, ale okazuje się, że przerósł ją ten temat. O Żydzie owszem opowiedziała, ale bądźmy szczerzy, coś mało wymowna i ujmująca ta jej opowieść. Myślę, że książkę tę można sobie ot tak przeczytać, ale nie miejcie wobec niej niewiadomo jak wielkich wymagań… W wielu kwestiach wprowadza w błąd czytelnika.
-
Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Elif Safak i zapewne nie ostatnie. „Bękart ze Stambułu” to przede wszystkim zadziwiająco bogata w bardzo żywy sposób przedstawiona historia wzajemnych relacji turecko-ormiańskich. Akcja powieści rozgrywa się we współczesnym nam Stambule. Tu poznajemy rodzinę Kazanci, a właściwie tylko jej żeńską część, bowiem wszystkich mężczyzn z tego rodu niestety w bardzo młodym wieku Allach postanowił zabrać do siebie. Kluczową postacią w całej tej opowieści jest dziewiętnastoletnia, nieco zbuntowana Asya, której dotąd nie było dane poznać biologicznego ojca. Asya to rodowita Turczynka, nihilistka, który za nic ma sobie przeszłość. Ważne jest dla niej tylko tu i teraz. Z kolei na sąsiednim kontynencie swe spokojne życie w Stanach Zjednoczonych wiedzie niejaka Armanusz. Armanusz to raczej ułożone dziecko, oczytane, przywiązujące ogromną wagę do swego ormiańskiego rodowodu. Jej rodzice są po rozwodzie, więc w chwili obecnej Amy wychowuje matka Rose i jej ojczym Mustafa Kazanci. Amy wiedziona ciekawością i chęcią odkrycia tajemnicy związanej z przeszłością swej ormiańskiej rodziny potajemnie ucieka do Stambułu. Tu losy Asyi i Armanusz „wjeżdżają” na wspólny tor… Okazuje się, że znacznie więcej dziewczynki łączy niż dzieli… • Książka Safak to nie tylko opowieść o losach pewnej rodziny ze Wschodu, ale też niesamowicie zilustrowany obraz samej Turcji. Turcji z jakże krwawą przeszłością, ale również z głęboko zakorzenioną tradycją, niezwykle bogatą, pyszną i pełną barw kulturą. Autorka przedstawiła to wszystko w tak niesamowity dla czytelnika sposób, że czytając tę powieść odnosi się wrażenie, jakby się aktualnie odbywało podróż po fascynującym Stambule. Wprost urzekło mnie piękno tego miasta. Bardzo szybko i przyjemnie się tą książkę czyta. Pod względem fabularnym może jest nieco zbyt przewidywalna, ale ogólnie zadowalająca… Polecam zatem, bo myślę, że warto.
-
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Katarzyny Bondy. Przyznam szczerze raczej średnio udane. „Sprawę Niny Frank” niewątpliwie czyta się bardzo szybko z uwagi na bardzo prosty język literacki, choć momentami bywa nużąca. Przynajmniej w moim odczuciu. Akcja mało wartka, zbrodnia mało spektakularna, a na dodatek niezbyt interesujące portrety bohaterów. W sumie niczym mnie nie zaskoczyła, żebym mogła powiedzieć ŁAŁŁŁŁ. Szkoda, że autorka w kilku rozdziałach pod rząd mówi o tym samym używając nieco innych słów na zobrazowanie sytuacji. Wiele też do życzenia pozostawia samo zakończenie. „Co by było gdyby…” to z całą pewnością nie jest zbyt dobry pomysł. Może dlatego, że autorce zwyczajnie zabrakło weny na nieco inną, bardziej szokującą puentę. W pierwszym starciu Pani Bonda mnie do siebie nie przekonała, ale też niezupełnie do końca zraziła. Może kiedyś na tak zwane „odmóżdżenie” spróbuję ponownie jakiejś innej jej lektury… Zobaczymy.
-
Thriller thrillerem, ale fantastyka, z którą mamy do czynienia w powieści „Domofon” mnie wprost powaliła na kolana… Nie jestem w stanie tego zaakceptować, bo zwyczajnie nie lubię, nie znoszę, nienawidzę aż tak odrealnionej fabuły. Jak będę miała ochotę na spotkanie z zupełną fikcją literacką to sięgnę po Tolkiena, Martina, Sapkowskiego, albo coś w tym właśnie guście… A wszystko tak interesująco się zapowiadało. Warszawa, zwykłe osiedle, trochę psychodeliczni lokatorzy, pierwszy śmiertelny niby-wypadek i nagle BACH!!! Co takiego? Istna katastrofa. Początkowo książka ta tchnęła nieco klimatem z powieści S. Kinga. Jednak im dalej, tym gorzej. Dobrze, że wiem na co przynajmniej Miłoszewskiego stać, bo „Domofon” przeczytałam jako ostatnią jego powieść w przeciwnym wypadku byłoby to moje jedyne spotkanie z tym polskim pisarzem…Cóż tym razem bardzo się zawiodłam lekturą. Wolę jak coś przeraża, ale w granicach zdrowego rozsądku, zahaczając o świat realny, a nie jakąś totalną ułudę. Usprawiedliwieniem dla tej pozycji może być jedynie to, że rzeczywiście jest to książka, którą czyta się w mgnieniu oka. To wszystko, co mam do dodania na jej temat.