Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Do czytania wybieram najczęściej literaturę sprzed XXI wieku, nie stronię od liryki i dramatu, czasami sięgam po reportaż, a najrzadziej decyduję się na literaturę popularnonaukową. Bardzo lubię czytać biografie, wspomnienia, listy i dzienniki.
Poniższe wyrywki z czytanych przeze mnie tekstów mocno ze mną współgrają, więc są przedłużeniem tych kilku słów o sobie :)😊
„Ciekawe jest widzieć, że niemal wszyscy ludzie wielkiej wartości zachowują się z prostotą i że niemal zawsze owa ich prostota jest brana za świadectwo tego, że są niewiele warci”.
Myśli, Giacomo Leopardi
„Intensywność marzeń, ważniejsza jest od ziszczeń”.
Wysoki Zamek, Stanisław Lem
-
Bardzo chciałam poznać coś Waltera Scotta, ale wydawało mi się, że tę literacką z nim przygodę rozpocznę od „Rob Roya”, bo tkwi on w czołówce lektur najdłużej czekających na przeczytanie. Zupełnym przypadkiem wpadł mi jednak w oko „Waverley…”, a że był na wyciągnięcie ręki, postanowiłam, że zacznę od niego. Jakże przyjemną okazał się lekturą i nawet nieprzesadnie staroświecką. • To rodzaj powieści historycznej, awanturniczej i przygodowej w romantycznym entourage’u. Sporo w niej szkockiego folkloru, bohaterów idealistów i buntowników, rozterek duchowych i tego specyficznego „czucia i wiary. • Docierały do mnie echa „Pana Tadeusza”, zwłaszcza wtedy, gdy raz po raz słońce chyliło się ku zachodowi, jak to drzewiej bywało, bo dzisiaj to już tylko zachodzi albo kiedy Edward przeżywał rozterki, którą z panien wybrać, Różę czy Florę, a także opis polowania, zaciekłych kłótni między bohaterami i wielkie mniemanie o sobie ojca Róży, barona Bradwardine’a, podkreślane wszędobylskimi niedźwiedziowymi emblematami rodowymi. I te postaci, śmieszne i heroiczne. • Po tej lekturze, moje „chcę przeczytać Rob Roya” stało się jeszcze bardziej uzasadnione i mam nadzieję, że wkrótce stanie się temu zadość.
-
Wydawało mi się, że nieco znam biografię Tadeusza Boya-Żeńskiego, bo kiedyś czytałam o nim w „Błaźnie-wielkim mężu” Hena, pamięć jednak nieco się zatarła, dlatego postanowiłam odświeżyć sobie życiorys tego frankofila literatury. • I odświeżyłam. Nie tylko biografię człowieka, ale i środowiska, w którym żył, a także zarys międzywojnia z jego politycznymi wzlotami i upadkami, nastrojami i oczekiwaniami społecznymi. I podczas tego słuchania o Boyu w wydaniu Śliwińskiej, przypomniała mi się tożsama aura, która towarzyszyła mi podczas czytania „Błazna-wielkiego męża”, czyli jednoczesna chęć czytania o Rydlu, o Wyspiańskim, o Pareńskich, o Krzywickiej. Wielka potrzeba zanurzenia się w ówczesnej rzeczywistości, ciekawość świata i ludzi tamtych czasów. Uznaję to za wartość dodaną tej książki. • A w kwestii spraw poufałych... • Zaciekawiły mnie, nie pamiętam, czy Hen o tym wspominał, wszystkie wzmianki o charakterystycznym tembrze głosu Żeleńskiego, a także stabilność małżeństwa Tadeusza i Zofii, trwającego nieprzerwanie mimo romansów z obu stron, brak skandali, rodzaj wzajemnego szacunku i lojalności. • Moją uwagę przykuł też interes wydawniczy Boya, bo autorka wyczerpująco i zajmująco opisała funkcjonowanie tej wydawniczej instytucji. Miał swoją firmę portretową Witkacy, miał i Żeleński swoją Bibliotekę Boya. • Bardzo też byłam ciekawa okresu lwowskiego pisarza i z wielką uwagą wsłuchałam się w to, co i jak biografka napisała o tym czasie. I zgadzam się z tym, że „Prawdy, półprawdy i nieprawdy przekazywane po latach przez żyjących świadków historii, formują życiorysy tych, którzy nie mogą się bronić. Publiczne świadectwa wydawałoby się bezsporne, prześwietlone przez pamięć żyjących i dociekliwość badaczy tracą wiarygodność” i jeszcze: „różna jest optyka patrzenia na tę samą sprawę”. • Tak przecież zrobił sam Żeleński, pisząc plotkę o weselu Rydla, dzisiaj nieodzowną przy analizie dzieła Wyspiańskiego, a wówczas mocno krytykowaną za to, że odarł „poetyckie odbicie tego wesela przepuszczone przez pryzmat wyobraźni i refleksji Wyspiańskiego”. • Po tej lekturze wiem, że po biografie Moniki Śliwińskiej będę sięgać.
-
Jestem wielką admiratorką prozy Kornela Filipowicza. Literatura, którą raczy czytelnika, mnie zjednała pierwszymi przeczytanymi refleksyjnymi zdaniami. Jest też w tej twórczości coś takiego, że w zachwycie i w jakimś dziwnym oczarowaniu trwam, przede wszystkim w trakcie czytania. Po lekturze zostaje mi zazwyczaj tylko po wielokroć odbite echo dobrych wrażeń. • Poprzez bezpośredni zwrot do czytelnika i specyficzne prowadzenie narracji odbieram tekst jak rozmowę z bliską mi osobą. Filipowicz, pisząc, jednocześnie do mnie mówi, a ja chłonę te słowa i próbuję z nich wyczytać sedno, wyłuskać istotę przemyśleń i złapać wszystkie odcienie impresji. Bardzo często mam poczucie, że jestem tuż obok tego opisywanego przez niego świata, bo i ja daję się ponieść zadumie i namysłom. • Refleksje nad tym, jacy my ludzie jesteśmy, powodują, że opowieści autora, stają się filozoficznymi mini rozprawami. Filipowicz jest mistrzem utworów kameralnych, kontemplacyjnych, prozy zatrzymania się. • I dzięki temu po raz kolejny miałam tę przyjemność, że mogłam na krótki czas się zatrzymać i podumać o ludzkiej naturze. • Tym razem moim absolutnym faworytem był na poły humorystyczny, na poły nie tytuł - „Czar» Pewexu«".
-
Wysłuchanie tej książki było jak przeniesienie się w czasie do tajemniczego, odległego kraju. Na początku uważnie wsłuchiwałam się w każde zdanie, łapałam kontekst historyczny i kulturowy, by potem swobodnie poddać się głosowi lektora opowiadającemu tę historię w imieniu pewnego studenta. Tego studenta podczas wakacji zaintrygował przypadkowo ujrzany w herbaciarni mężczyzna, zaintrygowanie przemieniło się w rodzaj fascynacji, która wraz z powrotem do Tokio przeszła w głębszą relację, sensei - gakusei. • Chłopaka zastanawiał niedzisiejszy sposób życia senseia i jego wycofanie ze świata. Bohater, próbując odkryć tajemnicę swego mistrza, przy okazji opowiada czytelnikowi o sobie, przede wszystkim o swych powiązaniach rodzinnych, z którymi się zmaga i próbuje ułożyć na swoich zasadach. • Rozmowy z mentorem o życiu i śmierci, o powinnościach, o młodości i starości są dla czytelnika, dla studenta również, odkrywaniem tytułowego sedna rzeczy. • Wielu ludzi zastanawia się nad tym, co bezpowrotnie przeminęło, czasami za tym tęsknimy, z rozrzewnieniem myślimy o naiwności przypisanej młodości, o późniejszej utracie złudzeń. I o takich poszukiwaniach, rozpamiętywaniach i dociekaniach jest ta opowieść, szczególnie ta część, w której sensei opisuje w liście swoją przeszłość. • Mnie frapowała jeszcze jedna kwestia, przyciągania się ludzi, to, jak wyczuwamy, kto może być dla nas interesujący, wartościowy i jak budujemy swoją osobowość dzięki wpływom innych. • Książka Natsumego, o której przed przeczytaniem nie wiedziałam nic, zafascynowała mnie na równi z fascynacją jaką odczuł student, ujrzawszy w herbaciarni obcego, ale właśnie t e g o, mężczyznę.
-
Przytrafiła mi się prawdziwa peerelowska perełka. • Nie jest to dzieło wybitne, ale ma w sobie jakiś, właśnie niezapomniany smak, poetyczny czar, ulotny powiew młodości, budzącej się dojrzałości. Jest pięknym uhonorowaniem momentu przepoczwarzania się dziewczyny w młodą kobietę, ale nie tylko. To też opowieść o samotności, o braku bliskości i potrzebie bycia z kimś, nawet za wszelką cenę i o różnych oczekiwaniach wobec życia. • Wydaje się, że czytamy książkę o zbuntowanej nastolatce, która sama nie wie, czego chce. Z jej perspektywy też pokazana jest historia niezamężnej kobiety, życiowej rozbitki, w dodatku poetki, na niby dorosłej i niezależnej, • Różni je wiele, jednak ich relacja jest ciekawym obrazem bliskości, próbą zrozumienia wzajemnych potrzeb, akceptacją odmienności. • Świetnie sportretowani zostali rodzice dziewczyny, którzy, miałam wrażenie, prowadzili eksperyment wychowawczy, w jak najlepszym tego określenia znaczeniu. Stale byli obok, obserwowali, interesowali się, radzili, ale dawali też swojemu dziecku przestrzeń i rozbieg w dorosłość. • Wątek, w którym bohaterka wybiera się do docenta doktora habilitowanego inżyniera architekta, po to, by przekazać mu swoje badania nad bombą atomową, dla mnie będzie niezapomniany, jak to tytułowe wino, bo i śmieszny, i straszny, szczególnie gdy patrzę na niego prywatnymi matczynymi oczyma. I wydaje mi się, że współczesne nastolatki to naiwne dzieciaki, w porównaniu ze świadomością i dojrzałością młodzieży ówczesnej.