Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Kiedy ukazały się w sieci pierwsze zapowiedzi „Przytulajki” stała się moją obsesją. Po prostu, wiedziałam, że to książka, która musi stać u mnie na półce. Po wielu perypetiach stałam się jej szczęśliwą posiadaczką. W końcu...mogłam się w niej zagłębić, przytulić i nie wychodzić ze świata opowiadań przez kilka dni, jest to bowiem antologia krótkich utworów napisanych przez trzynaście polskich autorek. • Lubisz się przytulać? Autorki najpiękniejszych powieści obyczajowych stworzyły opowiadania pełne miłości do domowych pupilów. Przygotuj kubek herbaty, ciepły koc i wtul się w nasze rozgrzewające historie. • „Przytulajka” to trzynaście chwytających za serce opowieści, w których psy, koty i inni czworonożni przyjaciele namieszają w życiu swoich właścicieli. Zwierzaki pomagają zatrzymać się w codziennej gonitwie i dostrzec serdeczność innych ludzi. Może miłość czeka bliżej, niż myślisz? • Ciche mruczenie, miękkie futerko, merdający ogonek i oklapnięte uszko zawsze wywołują uśmiech na twarzy. • Zwierzęta są nieodłącznym towarzyszem człowieka od zarania dziejów. Większość z nas ma w domu swojego ulubieńca lub marzy, że kiedyś będzie miało. Najpopularniejsze są wciąż psy i koty, chomiki, szczurki czy kanarki. Oczywiście bywają osoby zakochane w wężach, świnkach wietnamskich czy małpach – gusta bywają różne – i o nich się nie dyskutuje. • Co takiego zwierzęta mają w sobie, że tak chętnie się nimi otaczamy? Dlaczego czynimy je powiernikami naszych uczuć i niewypowiedzianych myśli? Czemu, większość z nas na widok psa lub kota ma nieodpartą ochotę na pogłaskanie go lub zawołanie „kici, kici” czy „śliczny piesek”? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. • Niewątpliwie zwierzęta uaktywniają ukrytą w nas wrażliwość, dobroć, pozwalają nam się otworzyć i poczuć bezpiecznie. Obecność zwierzęcia wpływa zatem nie tylko na ludzki umysł, ale również na ciało. Przebywanie ze zwierzętami ma wyjątkowo dobroczynny wpływ na człowieka. Dzieci, dorośli, starsi, zdrowi i chorzy – dla każdego z nas zwierze może być lekarzem, przyjacielem czy psychologiem. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, jednak ukochany pies, mruczący na kolanach kot, czy nawet pływające w akwarium rybki – każde z nich daje człowiekowi coś dobrego, ubogaca życie, czyni je piękniejszym i zdrowszym. W zamian za miłość i opiekę, zwierze daje nam wiele cennych darów. Nic więc dziwnego, że tymi zjawiskami tymi zajęła się nawet medycyna – powstała dogoterapia, hippoterapia, delfinoterapia etc. • Trzynaście opowiadań o kotach, psach, koniach, jeżach, krowach itd. to istna plejada zwierzęcych gwiazd na firmamencie ludzkiego życia. Muszę przyznać, że wywołały we mnie wiele emocji, na niektórych wzdychałam pełna smutku, na innych uroiłam łzy wzruszenia, śmiechu i radości też nie zabrakło :) Siedziałam, czytałam a na moich kolanach spała moja psia mordeczka i czułam jak jej ciepło rozchodzi się po moich mięśniach. Bez niej moje życie byłoby bardzo ubogie. • „Przytulajka” niesie ze sobą wiele mądrości. Przede wszystkim porusza temat porzucania zwierząt w okresie wakacyjnym czy w momencie gdy stają się one dla człowieka kłopotliwe z różnych względów. To okrutne i nigdy się z tym nie pogodzę. Dobrze, że autorki poruszyły ten aspekt, bo mimo wszystko wciąż ten proceder jest szeroko zakrojony i chyba nie ma na niego mocnych. • Książka uświadamia jak wiele człowiek może skorzystać na obcowaniu ze zwierzętami, to one uczą nas miłości, odpowiedzialności, szacunku. Nie raz i nie dwa są kołem ratunkowym w sytuacji kiedy nie ma obok nas nikogo. Ale potrzebują one również naszego zaangażowania emocjonalnego i fizycznego w relacjach człowiek – zwierzę. Tylko wówczas ma to sens i tylko wtedy wzajemnie możemy funkcjonować w symbiotycznym związku. • Opowiadania zebrane w „Przytulajce” wywarły na mnie spore wrażenie, w większości napisane są lekkim tonem i czyta się je bardzo szybko. Czułam jak otulają mnie swoim ciepłem, machają ogonkami, rżą i mruczą. • Autorki zachowały w nich swój styl pisania, a zatem była to dla mnie niesamowicie przyjemna lektura. • Niestety – muszę to powiedzieć – wśród wszystkich opowieści znalazła się jedna, której nie mogłam przetrawić i która w moim odczuciu jest fatalną pomyłką, głównie za sprawą użytego słownictwa. Spodziewałam się po autorce czegoś zupełnie innego, a tu takie coś :(, co zupełnie do mnie nie przemówiło. Wydźwięk tego opowiadania i sama fabuła oraz zakończenie historii posiada sporo potencjału, tylko sposób ubrania tego wszystkiego w słowa, jak dla mnie okazał się nietrafiony. • Niemniej jednak – pozostałych dwanaście opowiadań – sprawiło mi niesamowitą przyjemność czytania i wniosły w moje życie ogromnie dużo pozytywnych emocji. • „Przytulajka” to idealna książka dla miłośników zwierząt, ale również dla tych, którzy sceptycznie podchodzą do tematu posiadania „sierściucha” w domu. Myślę, że warto takiej osobie podsunąć tę lekturę, być może zmieni ona jego nastawienie i sprawi, że spojrzy na zwierzęta bardziej ufnym wzrokiem. • Ogromnie Was zachęcam do lektury – uprzedzając lojalnie – że czasem chusteczki będą Wam potrzebne, bo łezka potrafi się zakręcić. • To co dacie się przytulić „Przytulajce”? • Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.
-
Na kolejną część polskiej sagi autorstwa Moniki Rzepieli wyczekiwałam długo. Pierwsza część oczarowała mnie pięknym staropolskim słownictwem, naturalnością i pietyzmem z jakim autorka przedstawiła ówczesny okres i życie mieszkańców podolskiej wsi tuż po Powstaniu Styczniowym. • Ewa Sasicka po przeprowadzce do Olechowicz wiedzie szczęśliwe życie u boku Marcina. Szybko przejmuje obowiązki żony dziedzica i przyzwyczaja się do warunków oraz zasad panujących we dworze. Nie zapomina o rodzicach i ukochanych Czartorowiczach. Tymczasem jej kuzynka Iga przeżywa osobiste dramaty, których nie jest w stanie przesłonić udany związek z Leonem. • Obie kobiety – jako mężatki i matki – muszą wziąć losy swych rodzin we własne ręce. Dorasta bowiem kolejne pokolenie, krystalizują się jego marzenia i rozczarowania, plany i nadzieje, miłości oraz zdrady. • Życie na dalekim Podolu toczy się swoim rytmem, z dala od miejskiego zgiełku, w oczekiwaniu na wielkie wydarzenia… • Jak wiecie uwielbiam klimaty dawnych czasów, a jeśli są one jeszcze oddane w sposób wierny i dokładny, to tym bardziej nie mogę się oprzeć takim pozycjom. • Dlatego po „Dwór w Czartorowiczach: Nowe Pokolenie” sięgnęłam bez obaw, że fabuła czy sposób pisania autorki mnie zawiodą. • Tym razem Monika Rzepiela zabiera nas w kolejną podróż w czasie, ale jedziemy w nią o tyle pewniejsi, bo wiemy, że spotkamy bohaterów dobrze nam znanych. Mieszkańcy dworu w Czartorwiczach ponownie otwierają przed nami drzwi swojego domu i witają nas z otwartymi ramionami. Tak właśnie się czułam kiedy zaczęłam czytać pierwsze strony powieści, ogromna radość przeplatana szczyptą ciekawości. • „Dwór w Czartorowiczach: Nowe Pokolenie” to historia życia, które biegnie nieubłaganie do przodu, nic nie stoi w miejscu poza domem, a najpewniejszą rzeczą na świecie jest rodzina. • Główni bohaterowie – znani z pierwszej części – Emilia, Antoni, Ignacy oraz Blanka są już dziadkami, natomiast Ewa i jej kuzynka Iga – żonami i matkami. • Monika Rzepiela nie szczędzi swoim bohaterom codzienności, są nowe kłopoty i nowe problemy, nowe radości i wyzwania...czyli kolokwialnie mówiąc koło życia zatacza kręgi i nieubłaganie gna do przodu. A w życiu jak, to życiu bywa, jest różnie. Złe chwile przeplatają się z dobrymi, łzy mieszają się ze śmiechem, narodziny mijają się ze śmiercią bliskich. • W powieści pojawiają się nowi bohaterowie, którzy w pewnym momencie zaczynają wieść prym w tej historii – to właśnie tytułowe nowe pokolenie. Poznajemy Adelajdę – córkę Ewy, oraz jej kuzynostwo, a także dzieci okolicznych mieszkańców miejscowości. • „Dwór w Czartorowiczach: Nowe pokolenie” tak jak poprzednim razem oczarował mnie swoim archaicznym słownictwem i sposobem wyrażania się bohaterów. Chociaż czas biegnie szybko, to zdarzenia i sprawy bohaterów krążą wokół rodzinnych i kościelnych tradycji, co stwarza bardzo wyraźny obraz ówczesnego życia, daje to również czytelnikowi podwalinę do tego, by mógł się czuć dumny z własnej historii i tradycji, które do dziś w wielu domach mają ogromne znaczenie. • Dla mnie osobiście ta powieść nie jest tylko powieścią samą w sobie – moim zdaniem obie części są pięknym hołdem oddanym polskości i rodzimym tradycjom, obrzędom i kulturze. • Myślę, że Ci z Was którzy czytali pierwszy tom Sagi Polskiej i bez mojego zdania sięgną z chęcią i sentymentem po tę część. Natomiast jeśli jesteście jeszcze przed lekturą „Dworu w Czartorowiczach” to z czystym sumieniem i ogromną przyjemnością mogę Wam polecić obie powieści. • Znajdziecie w niej przepiękny obraz rodziny, wartości, które niegdyś były priorytetowe i każdy wysysał je z mlekiem matki, dumę, honor, patriotyzm, a nader wszystko odnajdziecie w tej powieści polskość – może nieco zapomnianą, nieco przykurzoną, ale tą o którą kiedyś walczyli nasi przodkowie. • Warto o tym pamiętać – zwłaszcza dziś w 2018 roku – kiedy to, obchodzimy setną rocznicę odzyskania niepodległości! Od stu lat nasz kraj dumnie widnieje na mapie Europy :) • Szkoda mi tylko jednego, a mianowicie zakończenie tej części jest równocześnie zakończeniem Polskiej Sagi. Nie ukrywam, że miałam nadzieję na dużo, dużo więcej. Naprawdę – słowo saga kojarzy mi się z czymś długim – wielopokoleniowym, oczywiście to wszystko autorka zawarła w obu powieściach, ale niezmiernie mi żal, że już więcej nie wrócę na Podole z tamtych lat. • Czekam – mając nadzieję, że może Monika Rzepiela – przeniesie mnie następnym razem w inne rejony Polski i inne czasy historyczne, bo zdecydowanie talentu do pisania o przeszłości jej nie brakuje.
-
„Bluszcz prowincjonalny” Renaty Kosin wydany przez Wydawnictwo Filia jest wznowieniem powieści, która po raz pierwszy ukazała się w 2012 roku. Wcześniej nie miałam okazji jej czytać – zatem teraz wyczekiwałam jej niecierpliwie, zwabiona głównie opisem okładkowym, który mnie zaintrygował, ale i samym tytułem, gdyż wydał mi się bardzo ciekawy i nietypowy. • Anna po stracie męża, wraca do rodzinnego miasteczka na urokliwym Podlasiu, by zacząć wszystko od nowa. Na oplecionej bluszczem werandzie starego domu ma nadzieję odzyskać spokój i równowagę. Przychodzi jej to z trudem, więc desperacko szuka oparcia w rodzicach i dawnych przyjaciołach. To dzięki nim ma nadzieję zbudować dla siebie i swoich dzieci nową stabilną rzeczywistość. Nie wierzy, że umiałaby to zrobić sama, bez niczyjej pomocy. • Zupełnie jak bluszcz, który nie może istnieć bez podpory. • Na szczęście, w porę uświadamia sobie, że dotąd tak właśnie wyglądało jej życie i postanawia je zmienić. Za sprawą mieszkańców Bujan, ich codziennych radości i również trosk, których wcześniej nie była świadoma, oraz dzięki pokrzywdzonym przez los zwierzętom ze schroniska, odnajduje prawdziwą siebie. Staje się silna, niezależna i dzięki temu szczęśliwa. • „Bluszcz prowincjonalny” w moim odbiorze to opowieść o podnoszeniu się z upadku. Los jak to ma w zwyczaju niektórym daje dużo dobrego, a innych rozkłada na macie życia i śmieje się im prosto w twarz. Właśnie w takim momencie poznajemy główną bohaterkę powieści – Annę. Autorka zabiera nas na Podlasie – gdzie mamy okazję krok po kroku śledzić proces podnoszenia się z klęczek, radzenia sobie ze stratą i porażką, ale również stawiania czoła nowym problemom, które jak wiadomo często chodzą stadami. • „Bluszcz prowincjonalny” to powieść, którą potraktowałam bardzo refleksyjnie, zresztą styl pisania autorki często doprowadza mnie do takiego stanu. Co więcej – powieści Renaty Kosin – zawsze trafią do mnie w najbardziej odpowiednim momencie mojego życia – nie wiem jak to się dzieje, ale tak jest, dzięki temu mam możliwość „wyssania” z jej twórczości tego, co w niej najlepsze. Tak też było tym razem. „Bluszcz prowincjonalny” oplótł mnie swoimi gałęziami i trzymał mocno – póki nie odnalazłam prostej recepty ukrytej w powieści. • I bynajmniej nie mam u na myśli przepisu na chłodnik litewski czy podlaskie kartacze. • Powieść jest napisana lekkim językiem, bez zbędnych peanów nad przyrodą podlaską, chociaż nie zabrakło w niej ciekawostek dotyczących życia i tradycji z tamtego rejonu Polski, które były dla mnie niezwykłym dodatkiem i muszę przyznać, że dowiedziałam się sporo interesujących rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Z chęcią wybrałambym się do takich powieściowych Bujan czy innej typowej podlaskiej miejscowości, choćby na kilka dni, by móc zakosztować tamtejszego klimatu, posiedzieć na ławeczce przed domem, pójść na targowisko i kupić wiejskie jaja w parzystym systemie sprzedawania. :) • „Bluszcz prowincjonalny” to historia dla każdego, kto chociaż raz był na samym dole, kto budząc się rano miał wrażenie, że nic już dobrego go nie spotka. To powieść, która w ciepły i klimatyczny sposób sięga do głębi serca i jak ten tytułowy bluszcz, będzie się pięła po zwojach mózgowych, tak długo, aż zapali się maleńka iskierka, która pomoże podnieść najpierw jedną rękę, potem drugą, by pomału zmobilizować do wzniesienia się ponadto, co nas doprowadziło do dna egzystencjonalnego. • Nie znam się na poradnikach – unikam ich i w gruncie rzeczy uważam, że niewiele wnoszą w życie. Ta powieść nie jest oczywiście takowym, gdzie to przepisy na „powrót” do życia i szczęście sypią się jak z rękawa. Absolutnie nie. • To powieść, która moim zdaniem, powinna znaleźć się w kanonie lektur terapeutycznych w dziedzinie biblioterapii. • Dlaczego? • Ponieważ nie jest jedynie przyjemnym wypełniaczem czasu – ale skłaniając do bardzo głębokich refleksji, prowadzi czytelnika na drogę, w której zaczyna on szukać w życiu własnych priorytetów, nabiera siły, nie poprzez wydumane i górnolotne frazesy, o tym jakie życie jest piękne, a poprzez bezpośrednie rzucenie prawdy pomiędzy oczy. Dokładnie tak. • W tej powieści taką prawdę - Anna usłyszała od swej siostry, a potem wszystko to, co robiła pokazało jej, że czas najwyższy to zmienić. Podnieść się i zacząć kroczyć przez życie samemu, ale nie samotnie. • Autorka tę prawdę kieruje przede wszystkim do odbiorców tej powieści. Pragnie bowiem, by człowiek sam wyznaczał sobie granice i żył jako samodzielna istota, znająca swoją wartość. Nie można bowiem całego życia „przewisieć” na innych. • W powieści znajdziecie fragmenty bloga, pisanego przez jedną z bohaterek (przez którą nie zdradzę, żeby nie psuć Wam niespodzianki), oto jego kawałek, jeden z moich ulubionych: • „Człowiek podobno bywa słaby. Tak mówią, choć ja w to nie wierzę. Bo nie „bywa”, ale po prostu jest. I właśnie przez tę słabość niekiedy traci wolę walki, i przede wszystkim siłę. • A najtrudniejsza do zniesienia jest właśnie bezsilność. Szczególnie wtedy, gdy człowiek zorientuje się, że powinien w końcu coś zrobić. Coś zmienić. Wtedy zderza się z własną rzeczywistością.” • Kiedy czytałam „Bluszcz prowincjonalny”, a ściślej mówiąc wraz z Anną śledziłam tajemniczego bloga – to czułam, się tak jakby ktoś pisał o mnie. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie i poczułam, jakby autorka zajrzała w głąb mej duszy. • Powiecie: niemożliwe - co też ona mówi! • A ja Wam mówię, że możliwe! • Na świecie jest wiele osób, które w tym samym czasie czują dokładnie to, co ja. Każdy ma w swoim życiu dokładnie taki etap, w którym zderza się z rzeczywistością i ląduje twarzą na chodniku. • Polecam Wam lekturę tej powieści, zwłaszcza jeśli czujecie, że wszystko czego się teraz tykacie zwyczajnie Wam nie wychodzi, jeśli sądzicie, że życie ma swoje plany i kompletnie nie liczy się z Waszymi, jeżeli w sercu czujecie ogromne zmęczenie i przygniata Was codzienność. • Ja z pewnością będę wracać do fragmentów tej powieści, które sobie pozaznaczałam, bo w nich tkwi krzesiwo życia, dzięki któremu będę wzniecać iskrę mojej wewnętrznej siły. • Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu FILIA.
-
„Tajemnice starego domu” to druga część cyklu autorstwa Ilony Gołębiewskiej, po którą sięgnęłam zaraz po przeczytaniu pierwszego tomu, ponieważ intrygowały mnie dalsze losy niedokończonych spraw w życiu Alicji Pniewskiej oraz mieszkańców Pniewa. • Alicja wiedzie szczęśliwe życie w swoim starym domu w Pniewie. Nagle na jaw wychodzą tajemnice z przeszłości jej rodziny. Musi się z nimi zmierzyć. Jej spokój burzy odnaleziony przypadkiem dokument. Podejmuje prywatne śledztwo. Czy po latach odnajdzie kobietę, która może być jej siostrą? • Porywa się także na rzecz z pozoru całkowicie niemożliwą. Pragnie adoptować Michałka, którego pokochała już przy pierwszym spotkaniu. Czy w realiach polskiego prawa samotna kobieta, która zbliża się do czterdziestki, ma jakiekolwiek szanse w sądzie? Zdesperowana Alicja podejmuje bez wahania tę walkę. Wspiera ją przyjaciółka Dorota, wpadająca ciągle w nowe tarapaty, i ukochany Adam, który zupełnie się nie spodziewa, że życie kolejny raz z niego zakpi. • Pewnego dnia otrzymuje list z Berlina od nieznanego jej Jonasa Kleina. Okazuje się, że jest on wnukiem Elizabeth Bauer, z którą dziadek Alicji, Jan Pniewski, przebywał w obozie zagłady. Alicja i Jonas chcą razem rozwikłać zagadkę tajemniczych dokumentów, które Jan Pniewski tłumaczył w obozie dla Elizabeth, a po swoim cudownym ocaleniu ukrył gdzieś „pośród polskich drzew na polskiej ziemi.” Przy okazji Alicja dowiaduje się o sekrecie Henryka Sokolskiego. Czy okaże się, że był zdrajcą i przez niego omal nie zginęli Elizabeth i Jan? • Intrygująca, mocna i poruszająca powieść o tym, że czasami wystarczy jedna chwila, by na kawałki rozpadł się wizerunek idealnej rodziny, a jej mroczne tajemnice sprowadziły problemy na kolejne pokolenia. Autorka udowadnia, że często niemożliwe staje się możliwe, a jedna pozornie błaha decyzja może zaważyć na życiu wielu osób. • „Tajemnice starego domu” to pełna ciepła kontynuacja poprzedniej części. W powieści znajdziecie wyjaśnienie kilku niezamkniętych wątków – ale pojawią się nowe sprawy, nowi bohaterowie, a wszystko to łączy się w spójną całość i przyniesie Wam lekką i łatwą w odbiorze lekturę. • Znając zamiłowanie autorki do szczęśliwych zakończeń, nie zdziwiłam się ogromem optymizmu zawartym w tej powieści. Jest go tam naprawdę sporo :) na tyle, że podczas czytania w mojej głowie zrodziła się jedna myśl „wszystko będzie dobrze”. Chociaż nadal jestem nieco sceptyczna w takim podejściu do życia – autorka niewątpliwie ma dar w snuciu historii podszytej wiarą, dobrem i ciepłem. Muszę się przyznać, że niejednokrotnie dawałam się ponieść tej ideologi sprawiedliwości, która wiedzie prym od pierwszego tomu. Dzięki temu udało mi się nabrać kilka głębszych wdechów pełnych ufności wobec przyszłości. • „Tajemnice starego domu” to powieść, w której odkryłam, choć mogę się co do tego mylić, że autorka specjalnie utrzymuje ją w klimacie optymizmu. Odniosłam bowiem nieodparte wrażenie, że Ilona Gołębiewska, jest zwolenniczką afirmacji życia. Sposób pisania, wikłania życia bohaterów i rozplątywania ich problemów – pozwala mi sądzić, że autorka chciała przekazać czytelnikom, że poprzez akceptację siebie i innych, mamy możliwość stymulowania własnym rozwojem osobistym, że powtarzanie pozytywnych twierdzeń na temat własnej osoby może doprowadzić do rozwoju personalnego oraz do formy obrony przed przeciwnościami losu. Afirmacja wykorzystuje bowiem mechanizm autosugestii, który wzmacnia poczucie własnej wartości, a dzięki temu człowiek jest w stanie wiele pokonać i doprowadzić problematyczne sprawy do punktu, w którym kończą się one wynikiem pozytywnym. • Takie odniosłam wrażenie podczas lektury tej powieści i powiem, szczerze, że po wielu refleksjach na ten temat, muszę uznać, iż książka ta może stanowić bardzo dobry materiał wyjściowy do zmiany własnych sposobów postrzegania życia i tego co daje nam los. • Tym niemniej muszę uderzyć się w pierś – ponieważ nie dostrzegłam tego podczas lektury pierwszej części cyklu pt. "Powrót do starego domu" i wydała mi się ona wówczas zbyt cukierkowa. • Dziś wiem, że ta lekkość fabuły, dobre zakończenia i sprawiedliwość dobra nad złem – nie wynika z płytkości fabuły ani jej przewidywalności, a jest po prostu dobrym kawałkiem psychologii ubranym w plastyczność słów i cały ogrom ciepła, który ma doprowadzić czytelnika do zmiany sposobu myślenia. Autorka wyraźnie pod dachem starego domu ukryła pozytywny stosunek do życia mimo rozczarowań i nakłania do afirmacji, której efektem jest to, że z czasem człowiek przestaje się obawiać o cokolwiek. Życie staje się lżejsze. Pojawia się więcej zaufania, zrozumienia, radości. Przychodzi spokój umysłu i w takim stanie możemy tworzyć znacznie więcej. Zwiększa się wiara w siebie, a wówczas wszystko staje możliwe. • „Tajemnice starego domu” są zatem dla mnie moim wielkim odkryciem czytelniczym, z którego jestem niezmiernie zadowolona. Zmiana spojrzenia na fabułę, dzięki moim odczuciom, sprawiła, że książka stała się dla mnie nie tylko miłą i lekką lekturą na popołudniowy relaks, ale zrodziła we mnie sporo refleksji. • Jeszcze nie wiem, czy mam w sobie tyle siły, by afirmować życie tak, jak główna bohaterka powieści – ale spróbuję podejść do tego zagadnienia małymi krokami. • Zachęcam Was do lektury tej powieści a także do przeczytania pierwszej części cyklu i mam nadzieję, że ta recenzja i poczynione przeze mnie odkrycia co do psychologicznego podłoża cyklu „Stary dom”, pozwoli Wam na inny odbiór obu powieści. • Ja tymczasem zaczynam poszukiwania trzeciej części, która już bryluje na wydawniczym rynku.
-
„Powrót do starego domu” Ilony Gołębiewskiej wzbudzał moje zainteresowanie od dawna. Nie tylko za sprawą pięknej i idyllicznej okładki, ale również dlatego, że słyszałam o tej powieści sporo dobrych opinii. Kiedy więc nadarzyła się okazja i książka wpadła w moje ręce nie wahałam się ani chwili na wyborem lektury, choć w kolejce „do przeczytania” mam sporo zaległości. • Czy było warto? I czy powroty do starego domu mogą być motywujące? • Lektura tej powieści to było moje pierwsze spotkanie z piórem Ilony Gołębiewskiej. Nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam na fabule, aczkolwiek muszę przyznać, że była ona w moim osobistym odczuciu, nieco wyidealizowana. • Autorka utkała piękną i łatwą w odbiorze historię, którą czytało mi się w szybko i przyjemnie. Jednak wszystko to, co spotykało Alicję – główną bohaterkę – czasami wydawało mi się nazbyt naciągnięte. Podczas lektury patrzyłam na wszystko przez pryzmat własnego doświadczenia i ono nie pozwalało mi wierzyć w to, że kłopoty tak łatwo i pięknie się kończą. W książce bowiem każdy problem, każdy życiowy zakręt, każda sprawa znajduje, kolokwialnie mówiąc „happy end”. • Ktoś powie, że tego nam w życiu przecież trzeba! Jasne, że tak...ale niestety zbyt dobrze wiem, że nie zawsze wszystko kończy się odnalezieniem garnka złota na końcu tęczy. Z tego powodu – takie założenie, że za każde dobro dostajemy dobro, a zło zawsze zostaje ukarane sprawiedliwie i z nawiązką – jest moim zdaniem nieco przesłodzonym spojrzeniem na świat. Nie jestem pesymistką, która wszędzie widzi czarne scenariusze – ale zdaję sobie sprawę z tego, że pewnych życiowych kwestii, nie da się, tak po prostu zakończyć dobrze, pomimo najszczerszych chęci. A jak wiadomo „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. • „Powrót do starego domu” Ilony Gołębiewskiej zawiera w sobie odniesienia do historii naszego kraju, co bardzo mi się spodobało. Okres drugiej wojny światowej – doświadczenia i trudne przeżycia ludzi autorka oddała bardzo starannie poprzez stare pamiętniki dziadka Alicji – pisane podczas jego pobytu w obozie koncentracyjnym. Tu muszę przyznać, że były to moje najlepsze fragmenty tej powieści. Lubię kiedy w książkach historia przeplata się z fikcją. Zwłaszcza jeśli jest to odnośnik do faktów, o których wciąż mało się mówi i pisze. Osobiste doświadczenia ludzi, którym udało się przeżyć piekło wojny – wzrusza mnie i ściska mi serce za każdym razem. • „Powrót do starego domu” jest powieścią napisaną lekkim, plastycznym językiem i świetnie nadaje się na wiosenne popołudnia w ogrodzie czy na balkonie przy filiżance kawy. • Mimo, że w wielu kwestiach, w moim odczuciu, jest to książka posypana słodkim lukrem, to i tak mogę ją Wam polecić do przeczytania. • Jeśli lubicie zawsze dobre zakończenia we wszystkich życiowych aspektach, wówczas z pewnością lektura Was zachwyci pod każdym względem i przyniesie Wam mnóstwo ukojenia i wiary w to, że dobro zawsze zwycięży. • Dla mnie lektura tej powieści, była miłą i lekką odskocznią od codzienności, pełną ciepła, dobra, przyjaźni i miłości. Szkoda mi tylko jednego – że w prawdziwym życiu nie ma tak dobrze, jak na kartach tej powieści. • Z chęcią sięgnę po kolejny tom trylogii „Stary dom”, by dowiedzieć się w jaki sposób autorka rozwinęła dalej kwestie, które w tej części pozostawia niedomknięte. Ciekawi mnie wątek Pawła, oraz tajemniczych dokumentów, o których mowa w powojennych pamiętnikach. Jestem również bardzo zaintrygowana wątkiem małego Michałka oraz żoną Adasia, która zniknęła i ślad po niej zaginął.