Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
majuskula
Najnowsze recenzje
1
...
29 30 31
...
44
  • [awatar]
    majuskula
    Starość bywa przerażająca. Widmo nieuchronnej śmierci, towarzyszące temu choroby, powolne oglądanie się na to, co już minęło. Jednak istnieją iskry, które potrafią na nowo wzniecić ogień, chęć życia na własnych zasadach. Czy można pokonać słabości i zawalczyć? • Małżeństwo Robina żyje ze sobą szczęśliwie od ponad pięćdziesięciu lat. Mają dwoje dzieci, wspólnie przechodzili przez wzloty i upadki, nieustannie się wspierając. Oboje są po osiemdziesiątce, a zdrowie nie dopisuje. Poważnie chorują — Ellę męczy rak, natomiast John musi żyć z Alzheimerem. Ich ciała i umysły świetnie się dopasowują. Kobieta ma nadal jasne spojrzenie, lecz fizyczność odmawia posłuszeństwa, słabnie. Mężczyzna ciągle posiada siły fizyczne, ale pamięć okrutnie zawodzi. Ella doskonale rozumie, że zbliża się dosłowny koniec, a lekarze już niewiele pomogą. Wbrew bliskim, doktorom, całemu światu wsiadają w swojego starego kampera i wyruszają w ostatnią podróż, z Michigan do Kalifornii. Ich celem jest dokładnie Disneyland. Ella nawiguje, a John prowadzi. Zdają sobie sprawę z konsekwencji, lecz nie widzą najmniejszej przeszkody w spełnieniu marzenia. Jadą poprzez słynną Route 66, jak przed laty. Jak wtedy, gdy byli młodymi ludźmi, zabierającymi ukochane dzieci na wakacje, spędzającymi piękne dni z przyjaciółmi. Odszukują własną przeszłość, przypominając to, co zabrał czas… • Momentami łapię się za głowę, gdy docierają do mnie fakty oczywiste. Sięgając po tę książkę miałam dziwne wrażenie, że gdzieś już ją widziałam, jakoś obiła mi się o uszy. To przeczucie nie było mylne. Wcześniej występowała pod innym tytułem, a konkretniej „Powrót na Route 66”! W oryginale brzmi jeszcze inaczej, bo „The Leisure Seeker”. Można się pogubić, prawda? Mą uwagę przykuła też sympatyczna okładka. Okazało się, iż to plakat filmowy, a tak chciałam ją określić. W adaptacji grają cudowna Helen Mirren i wspaniały Donald Sutherland. Seans ciągle przede mną, ale dorównanie lekturze będzie trudne! Spędziłam nad nią świetny czas, to chyba moja ulubiona książka przeczytana w marcu, a jesteśmy dopiero w połowie tego miesiąca. Jedna z tych pozostających w pamięci na bardzo długo. Zżyłam się z bohaterami niesamowicie. • Przyznaję, odrobinę bałam się, że powieść będzie dość cukierkowa, przesadzona. Klasyczny wyciskacz łez. Na szczęście, Zadoorian okazał się pisarzem rzeczywiście utalentowanym, świadomym siły swych słów. Historia iście filmowa, nie dziwi, iż kino się o nią upomniało. Lecz największą magią jest ta zwyczajność w nadzwyczajności. Elle i John chcą po prostu żyć — tylko tyle. Pewni ludzie mogą postawić na nich krzyżyk. Ot, staruszkowie, w końcu muszą umrzeć, przecież ich dobre dni minęły. Nic bardziej mylnego! Pokazują, że mimo bólu i chorób są w stanie spełnić zamierzony cel. Choćby spontaniczny. My, młodzi, również powinniśmy o tym pamiętać. • Narratorem jest Ella, co nadaje całości uroku. Kobieta dowcipna, dzielna, godna naśladowania. Książkę charakteryzuje spory sarkazm i umiejętność obserwacji. Michael Zadoorian za pomocą swoich postaci przekazuje dużo mądrości, z której można czerpać, czerpać… To nie ckliwy romans. Tę pozycję czyta się szybko, godziny umykają niezauważone. Przyznam, iż jeszcze raz sięgnę po swój egzemplarz, po zobaczeniu ekranizacji, ku odpowiedniemu porównaniu. Chciałabym też go pożyczyć bliskim, aby poczuli czar, przystopowali, pomyśleli nad tym, co najważniejsze. Historia perfekcyjna na wczesną wiosnę. • Po lekturze naszła mnie pewna refleksja. Jak często zapominamy, że każdy był młody, energiczny, żywiący się nadzieją. Spójrzmy w oczy naszych dziadków i zauważmy, iż ich dusze w głębi nadal takie pozostały, mimo starzejącego ciała. Spędzajmy z nimi więcej godzin, bo wiele możemy się od nich nauczyć. Zastanawiam się, czy przypadkiem Michael Zadoorian właśnie tego nie chciał przekazać czytelnikom. Swoją drogą, uwielbiam momenty, gdy Ella i John oglądają wspólnie dawne slajdy, używając rzutnika oraz prześcieradła. Uwiecznione kiedyś chwile, zatrzymane dzięki aparatowi… Chyba na tę scenę czekam najbardziej, jeśli chodzi o wspominany niejednokrotnie w tej recenzji filmie. Idealny pomysł. Zaglądajmy do rodzinnych albumów. • „Mamy jeszcze czas” to powieść, która otworzymy Wam rzeczy na mnóstwo spraw, równocześnie sprawiając, że poczujecie dziwny spokój. Pełne dobrych wzruszeń i humoru, zdecydowanie spodoba się osobom lubiącym książki emocjonalne, ciepłe — ta świetnie nada się na prezent dla tych tracących radość z życia. Naprawdę, potrafi poprawić nastrój!
  • [awatar]
    majuskula
    Od dzieciństwa kieruje nami jedno marzenie. Poświęcamy mu całą uwagę, chcemy dotrzeć do jego spełnienia, poczuć dumę z wykonanej pracy. Co zrobić, jeśli okaże się, że wizja pozostaje wyłącznie wizją, a prawda wygląda zupełnie inaczej? Po czyjej stronie musimy stanąć i komu zaufać? • Piętnastoletnia Quin Kincaid od dziecka była przygotowywana przez ojca i wuja do roli Poszukiwaczki. To istotna misja — należy bronić słabych, wspierać cierpiących. Ogromny honor dla całej rodziny. Każdy posiada specjalny artefakt, dzięki któremu może przenosić się w wybrane miejsce. Athamen to rzecz niezwykle cenna. Quin jest świadoma powagi sytuacji, podporządkowuje się nauce. Towarzyszy jej ukochany, John, oraz przyjaciel, Shinobu. Szkolenie dobiega końca, a trójka nastolatków ma złożyć przysięgę. Jednak John nie zostaje dopuszczony do grona Poszukiwaczy. Przywódcą jest Briac, ojciec Quin, dlatego dziewczyna liczy na jego łaskę. Finalnie wraz z Shinobu zdaje sobie sprawę z faktu, że wszystko, w co wierzyli mija się z prawdą, a Poszukiwaczom daleko do dobrych dusz. Zmuszona do złożenia ślubowania zauważa otaczającą ją fikcję. Rozgoryczony chłopak odchodzi, ale po pewnym okresie wraca z okrutnymi intencjami. Podpala osadę oraz namawia Quin, aby nauczyła go posługiwania się athamenem, który ma pomóc im w zbudowaniu nowego porządku. Dziewczyna nie ufa Johnowi, ucieka. Rozpoczyna się pościg… • Jakiś czas temu poczułam potrzebę przeczytania fantasy niewymagającego przesadnych wzruszeń. Tym sposobem trafiłam na serię napisaną przez Arwen Elys Dayton — swoją drogą, z takim imieniem ciężko byłoby wybrać inną karierę niż literacką! Jej rodzice musieli być dużymi fanami Tolkiena. Szybkie streszczenie fabuły wydało mi się na tyle ciekawe, że postanowiłam zatopić się w lekturze. Pojawiły się we mnie sprzeczności, które, tak właściwie, do tej pory sobie nie poszły. Stworzenie recenzji pochłonęło mi stosunkowo sporo uwagi. Kasowałam zdania, wahałam się, w efekcie przeczytałam książkę po raz drugi, chcąc wyrobić konkretniejszą opinię. Rezultat? Ciągle jestem zachwycona pomysłem, ale odnoszę wrażenie, iż zabrakło warsztatu. Całe szczęście, przede mną jeszcze dwa tomy. Mam ogromną nadzieję, że autorka wyciągnęła wnioski z błędów, poprawiła to, co poprawić powinna. Trzymam za nią kciuki, kibicuję. Za ten potencjał. • Pierwsze strony były „mętne”, nie ukrywam. Potrzebowałam doby, by wczuć się w historię. Jakoś mi się to udało, czytałam z coraz większym zain­tere­sowa­niem­, lecz po skończonej lekturze zaobserwowałam, że pozostało mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Nie wszystkim taki zabieg przypadnie do gustu. Zdecydowanie trzeba kontynuować przygodę z serią, jeżeli pragniemy dowiedzieć się czegoś więcej. W każdym razie, liczę na to, iż autorka uchyliła rąbków tajemnic, a tych jest naprawdę wiele. Warto pogłówkować, wyłapywać elementy, które pozornie nie mają znaczenia. To tworzy książkę ciekawszą. Powieść niby wymaga momentami skupienia, ale nadużyciem byłoby stwierdzenie, iż należy do „literatury męczącej”. Trudno sklasyfikować. • Ogromnym zdziwieniem okazał się czas akcji. Byłam pewna, że mamy do czynienia ze średniowieczem. Niespodzianka — wydarzenia dzieją się współcześnie. Możliwe, iż podświadomie kierowałam się okładką, przywodzącą mi na myśl minione wieki. Magiczna otoczka też robi swoje, oczywiście. Powstała z tego interesująca mieszanka, chociaż bywa ciężko ze zrozumieniem powodów, sytuacji. Dayton chyba uznała, iż niektóre rzeczy po prostu istnieją i nie ma sensu się rozwodzić. A szkoda. Wiem, wówczas książka byłaby grubsza, lecz zyskałaby na wartości. Ku zachęceniu czytelników do dalszych odkryć. • Największym plusem są bohaterowie. Widzimy ich ewolucję, gdy w ciągu miesięcy diametralnie się zmieniają. Wątek miłosny zalicza się do tych prostych, ale zwyczajnie uroczych, młodzieńczych. Każda postać sprawia wrażenie ludzkiej, z rysami i pęknięciami. Da się z nimi nawiązać nić porozumienia, choć bywają dumni oraz przekonani o własnej wyjątkowości. Jakby chcieli ukryć realny strach. Najbliżej mego serca istnieje Shinobu, wydał mi się zrównoważony. Znał granice poświęcenia. O dziwo, spodobał mi się też John, co nawet mnie zaskakuje. Historię obserwujemy z różnych perspektyw, dzięki czemu nie umieramy z nudy, istnieje dynamika. Zwłaszcza w późniejszych rozdziałach. Kłopotem jest trochę zakręcona chronologia, co potrafi zbić z tropu. • „Poszukiwaczka” niewątpliwie ma kilka wad, lecz w ogólnym rozrachunku wypada na tyle w porządku, że warto sięgnąć po tę pozycję, kiedy nachodzi nas ochota na coś lżejszego. Myślę, iż dość szybko zacznę wypatrywać kolejnych tomów. aby nie zapomnieć akcji. Seria powinna przypaść do gustu osobom lubiącym rozszerzone fabuły, oczekiwanie na rozwiązanie tajemnic w następnych częściach.
  • [awatar]
    majuskula
    Reguły w relacjach międzyludzkich zmieniają się, a współcześnie bywają ciężkie do zrozumienia. Miłość i seksualność są ponadczasowe, jednak momentami można przecierać oczy ze zdziwienia, gdy zauważamy nowe oblicza partnerstwa, erotyki, pożądania… • Michał Lew-Starowicz jest seksuologiem w drugim pokoleniu. Jego ojciec, Zbigniew, to niewątpliwie polska ikona tej dziedziny. Syn sam pracuje na swoje nazwisko, to pierwszy w Polsce specjalista medycyny seksualnej (FECSM) afiliowany przez European Union of Medical Specialists. Prowadzi psychoterapie, wykłada na kursach przekazując innym doświadczenia, a prywatnie uwielbia podróże, narciarstwo i muzykę laty­noam­eryk­ańsk­ą. Szczęśliwy mąż i tata. W swej najnowszej książce Starowicz porusza temat nowoczesnych związków, skupiając uwagę na zagadnieniach, które nadal próbujemy oswoić. Miłość w Internecie, poligamia, ale też życie singli od strony ich seksualności. Pomaga mu w tym Izabela Marczak, zadając pytania trudne, acz naprawdę potrzebne. Stajemy się zdecydowanie bardziej otwarci, mniej wstydliwi — lecz czy umiemy nadążać za kolejnymi rewelacjami? Michał Lew-Starowicz podaje fascynujące odpowiedzi sprawiające, że chcemy wiedzieć coraz więcej. • Gdy trafiłam na opis tej książki, to poczułam szczere zaciekawienie. Zawsze sądziłam, że jestem „na czasie” i całkiem nieźle rozumiem ten świat. Ostatnio jednak przypałętało się kilka niedomówień. Doszłam do wniosku, iż zaczynam zachowywać się niczym staruszka utkwiona w przeszłości. Dlatego sięgnęłam po publikację Michała Lwa-Starowicza. Czy miałam jakieś oczekiwania? Owszem. Bardzo liczyłam na lekturę wciągającą, z rzetelnymi badaniami, a równocześnie przedstawiającą fakty w sposób przystępny dla laika. I to wszystko otrzymałam, ku mojemu zaskoczeniu! Tkwiła we mnie nutka niepewności, obawa przed nudą. Całość pochłonęłam szybko, bez uczucia niedosytu, za to z wieloma przemyśleniami kłębiącymi się w głowie. I to ostateczny dowód, że nie zmarnowałam czasu, natomiast sporo zyskałam. Myślę, iż mój egzemplarz powędruje dalej, pożyczę kilku osobom, które już się dopraszają. O ile wcześniej nie zaopatrzą się we własne! • Na uwagę zasługuje dość oryginalne wydanie. Bardziej kwadratowe, wbrew pozorom jest poręczne! Nie lada gratka dla miłośników twórczości łódzkiego studia graficznego o ciekawej nazwie „Fajne Chłopaki” — to właśnie oni odpowiadają za projekt graficzny, niby prosty, lecz świetnie odwzorowujący treść. Wspominam o tym, ponieważ całość prezentuje się tak przyjemnie, że na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z jakąś powieścią. Kolejnym plusem jest duża czcionka, dzięki czemu wzrok się nie męczy, nie trzeba przerywać czytania, aby odpocząć. Chyba wielu pójdzie w moje ślady — jak stwierdziłam wyżej, skończy lekturę w jeden wieczór, a po paru dniach wróci do niej ponownie. • Publikację podzielono na dziesięć rozdziałów. Każdy dotyka innego przedmiotu zainteresowań, z czego najbardziej zajmujący wydał mi się ten poświęcony poligamii. Przyznam, że nie wiedziałam, iż przyzwolenie na zdradę ma swoją nazwę, staje coraz popularniejsze. To społecznie piętnowane, mimo wszystko, hołdujemy moralności, zgodnie z dawno temu przyjętymi zasadami. Wystarczy obejrzeć programy telewizyjne, gdzie czasami występują ludzie radośni w, co najmniej, trójkątach, tak zwanej „poliamorii” (nie jest synonimem „swingingu”). A następnie przeczytać w Internecie komentarze pełne oburzenia. Trudno nam pojąć, że nie musimy żyć jak oni, ale niektórym tego typu związek może dawać realne szczęście. • Każdą opinię poparto statystyką, badaniami naukowców, a na końcu tej pozycji odnajdziemy obszerną biografię. To chyba niezbędne dla tych, którzy lubią szukać dalszych informacji na własną rękę. Przejrzałam listę — imponująca. W wolnej chwili sama poszperam wśród tego ogromu wiedzy, chociaż brak mi pewności, czy równie mocno się wciągnę. Michał Lew-Starowicz jest niezwykle fachowy, ale także dowcipny. Z jego sposobu wypowiedzi emanuje ciepło oraz zrozumienie. Mogę wywnioskować, dlaczego klienci są zadowoleni z leczenia. Potrafi słuchać i doradzać, bez zbędnego silenia na autorytatywny ton, co się bardzo ceni. Ukłon w stronę Izabeli Marczak — za talent do pokierowania rozmową na odpowiednie tory. • „Kochanie czy klikanie” to publikacja naprawdę warta uwagi, napisana ciekawie, z pewnością prędko o niej nie zapomnicie. Sądzę, że spodoba się osobom zainteresowanym tak rozległą dziedziną, jaką jest seksuologia, ale też tym, którzy zwyczajnie chcieliby przyjrzeć się współczesnym związkom oczami lekarza. Należy podkreślić — oczami świetnego lekarza. Chętnie sięgnę po jego następne książki, gdy tylko się ukażą. Czekam niecierpliwie!
  • [awatar]
    majuskula
    Modelki nęcą nas z pierwszych stron gazet, zawsze nieskazitelne, jaśniejące specyficznym blaskiem. Uśmiechnięte, pięknie ubrane, wydają się być bezgranicznie szczęśliwe. Jakie sekrety kryje świat mody? Czy rzeczywiście jest tak kolorowy, nigdy nie pożera swoich uroczych ofiar? • Sophie Kent jest dziennikarką gazety „The London Herald”. Przechodzi ciężki czas, trudno jej uporać się z prywatną tragedią — uważa się za odpowiedzialną śmierci młodszego brata. Kobieta angażuje się w śledztwo dotyczące morderstwa dokonanego na nastoletnim chłopcu. Przy okazji poznaje Natalię, rosyjską modelkę, która szuka w Anglii szczęścia, pragnie rozwinąć karierę. Natalia okazuje się być ofiarą przemocy. Stopniowo odsłania się przed Sophie. Jednak w ostatniej chwili modelka zmienia zdanie i nie chce podać danych krzywdzącej ją osoby. Ucieka, a parę godzin później znalezione zostaje jej ciało. Kent ma duże wyrzuty sumienia, że nie zdążyła pomóc Natalii. Ginie następna modelka. Sophie postanawia dociec prawdy na własną rękę. Dzięki kontaktom z londyńską policją udaje rozpocząć się rozwikłanie niebezpiecznych tajemnic. Narkotyki, prostytucja, brutalni przestępcy — a sama dziennikarka również może stracić życie… • Moja znajomość thrillerów nadal jest niezadowalająca, ale na pewno lepsza niż dwa lata temu. To właśnie wtedy zaczęłam doceniać pozycje, które mają za zadanie wzbudzić w czytelniku dreszczyk grozy. Przez ten czas doszłam do wniosku, że najo­dpow­iedn­iejs­za pora na sięganie po tego typu literaturę przypada na zimę. Paczka z egzemplarzem „Fashion Victim” była dla mnie sporą niespodzianką i muszę nadmienić, iż wydawnictwo bardzo dba o odpowiednią oprawę promocyjną, co pozytywnie zaskakuje. Proszę sobie wyobrazić — książkę owinięto w imitację taśmy policyjnej. Wystarczy, aby stworzyć ogromne zainteresowanie. Wcześniej nie przeczytałam żadnego opisu, informacja o premierze umknęła mi w zapowiedziach, więc do debiutu Corrie Jackson podeszłam bez wygórowanych oczekiwań. Zależało mi wyłącznie na tym, by lektura okazała się wciągająca. Zdążyłam się nauczyć, że w przypadku thrillerów łatwo popaść w banał. • Fabułę skonstruowano w przemyślany sposób. Jest nie tyle lekka, co przyjazna w czytaniu. Nigdy się nie interesowałam najnowszymi trendami, ale wiem, że modeling to ciężka praca, a spłycanie osób wykonujących ten zawód budzi we mnie złość. Oczywiście, trudno uznać, iż każdy człowiek znajdujący się na szczycie dotarł tam za pomocą anielskich skrzydeł — skojarzenie ze znaną marką bielizny, przypadkowe. Jednak wiele młodych dziewcząt głodzi się, zażywa narkotyki, próbuje wkraść w łaski bogatych biznesmenów i wierzy w zbawcze skutki tego zachowania. Corrie Jackson wniknęła prosto w fundamenty groźnych procederów. Agenci, fotografowie, organizatorzy pokazów — na wszystkich trzeba uważać. • Możliwe, że sam pomysł na akcję nie jest wybitnie oryginalny. Lecz jej poprowadzenie robi wrażenie. Autorka zgrabnie porusza się po kolejnych wydarzeniach, wodząc czytelnika za nos. Atmosfera zagrożenie bije z każdej strony. Opisy, owszem, są brutalne, ale nie aż tak szokujące, jakby mogło się wydawać. Utrzymano granicę między okrucieństwem a niesmakiem. Zdarzało mi się trafiać na książki, gdzie dosłownie przesadzano z ilością wymyślnie zbez­czes­zczo­nych­ zwłok, a krew lała strumieniami. Dobrze, iż Jackson pozostawiła nutkę tajemnicy, umiała wyważyć proporcje, co jest trudną sztuką. • Główna bohaterka przypadła mi do gustu. Cieszę się, że to kobieta, żeńskie postaci jakoś mnie ujmują od chwili sięgnięcia po „Milczenie owiec”, a tam prym wiedzie Clarice Starling. Właściwie, widzę teraz, iż Sophie Kent jest do niej całkiem podobna. Podczas lektury „Fashion Victim” kibicowałam dziennikarce, a została stworzona z wielką dbałością. Ma swoje wady, bywa impulsywna, co owocuje potknięciami w śledztwie. To nadaje naturalności, pożądanej we współczesnej literaturze. Jej odwaga imponuje, Kent potrafi postawić wszystko na jedną kartę, poświęcić własne bezpieczeństwo, aby dotrzeć do najc­iemn­iejs­zych­ zakamarków sprawy. Warto wspomnieć, żę to dopiero pierwszy tom przygód Sophie, czekam na następne. • „Fashion Victim¨ zdecydowanie spodoba się osobom, które chciałyby rozpocząć „znajomość” z kryminały i thrillerami. To naprawdę dobry pomysł na przekonanie się do tych gatunków. Debiut Corrie Jackson wróży jej świetlaną karierę, sama mam ogromną nadzieję, że autorka nie spocznie na laurach, a kolejne perypetie Sophie Kent będą równie frapujące.
  • [awatar]
    majuskula
    Czy między artystami zawsze musi panować rywalizacja? Okazuje się, że nie. Przyjaźń ma różne oblicza, wiek jest wydumanym problemem. Młodość czerpie z doświadczeń starości, starość ze świeżości młodości. Dwa charaktery, wspólna miłość — sztuka. • Łukasz Banach, wówczas dzie­więt­nast­olet­ni artysta z Bochni. Pewnego razu trafia na zapisek w księdze gości, wystawionej podczas jednej z jego wystaw. W zdaniu zawarto nazwisko malarza, Zdzisława Beksińskiego, pochodzącego z Sanoka, mieszkającego w Warszawie. Zaintrygowany Banach postanawia napisać list do tego niewątpliwie wybitnego twórcy. Tym sposobem zaczyna się ich przyjaźń, której owocem stała się między innymi pokaźna korespondencja. W swoich wirtualnych wypowiedziach mężczyźni poruszają całą masę zagadnień: komputery, związki, natura człowieka. Beksiński podaje wiele przydatnych wskazówek na temat malarstwa. Dochodzi też do spotkania. Zdzisława i Łukasza dzieli ponad pięćdziesiąt lat, za to sporo łączy, mimo różnic. Uczą się od siebie. Ciągle szczerzy, nie unikają zadawania trudnych pytań, razem poszukują nurtujących ich odpowiedzi. Relacja zostaje brutalnie przerwana przez śmierć. Pozostały e-maile, które zdołano zebrać w niesamowitą książkę. Aktualnie Łukasz posługuje się pseudonimem Norman Leto. • Zdzisław Beksiński jest bez wątpienia moim ulubionym polskim malarzem, fotografem i pisarzem. Wiem, że nie zasłynął swoją literaturą, ale uwielbiam formę jego wypowiedzi. Miał zdolność do opowiadania anegdot, znał dobre dowcipy. Ciężko mi zrozumieć osoby widzące w nim pesymistycznego człowieka, kompletnie zespolonego ze swoimi obrazami. Przeczytałam chyba wszystkie wydane do tej pory książki traktujące o Beksińskim. Po skończonej lekturze zawsze rozpoczynało się oczekiwanie na nową publikację. I oto jest! Zapowiedź zauważyłam jakieś dwa miesiące temu, czas strasznie mi się dłużył. Przyznaję, iż trochę po macoszemu podeszłam do postaci Normana Leto, początkowo skupiając uwagę wyłącznie na Zdzisławie. To był błąd, który szybko naprawiłam. Nie spodziewałam się, że Łukasz/Norman okaże się tak intrygującym artystą. Słyszałam już o nim, lecz dopiero teraz mogłam poznać go bliżej, czego nie żałuję. • Książka została skonstruowana w bardzo interesujący sposób. Zawiera nie tylko listy, ale też wywiad z samym Leto, przeprowadził go Jarosław Mikołaj Skoczeń. Nazwisko Skoczenia jest dla mnie gwarantem dobrze wykonanej pracy, zdążyłam sięgnąć po jego „Dzień po dniu kończącego się życia”. Pozycję również dotyczącą Zdzisława Beksińskiego i bezapelacyjnie znajdującą się w gronie moich ukochanych publikacji ogólnie. Wspomniany przed momentem wywiad to świetny wstęp do historii. Zakładając, iż dana osoba niewiele wie o poruszanej tematyce — będzie miała możliwość pojąć zarys. Nadmieniam o tym na wypadek, gdyby ktoś dostał pozornie nietrafiony prezent. Proszę się nie zniechęcać! • Prawdziwą gratką są zdjęcia dzieł. Widzimy wcześniej niepublikowane ujęcia, które artyści sobie przesyłali na przestrzeni lat. Z wielkim zain­tere­sowa­niem­ przyglądałam się każdemu detalowi, później porównując swoją opinię ze zdaniem Zdzisława lub Łukasza. To była niezła zabawa, choć moja orientacja w sztuce jest zapewne mniejsze od ich wiedzy. Jednak, przy okazji, sama wyłuskałam potrzebne mi informacje o najbardziej ciekawiącej mnie dziedzinie, czyli fotografii. Beksiński na tym polu długo pozostanie absolutnym mistrzem, chociaż nie przepadał za tym słowem. Zawsze był skromny, trochę niepewny własnego talentu. • Po śmierci żony i syna Beksiński czuł się samotny. Lecz nie można określić go jako „zgorzkniałego staruszka”. Śledził nowinki techniczne, nie odtrącił młodego artysty, patrząc na niego z góry, ale idąc obok. Rozmowa Skoczenia z Leto kreuje dodatkowe elementy portretu sanockiego malarza, bez tworzenia zbędnych laurek, bez kadzenia. Te wszystkie listy pokazują zetknięcie ludzi o różnym wieku, potrafiących do siebie dotrzeć. Książka jest świetnym uzupełnieniem innej, napisanej przez Lilianę Śnieg-Czaplewską, która również wymieniała z Beksińskim e-maile. Istnieje jakiś wspólny mianownik między nią a Normanem, lecz dopiero przeczytanie obu pozycji daje pełny, nomen omen, obraz. Cieszę się, iż takie publikacje powstają i nie czuję w nich naruszania prywatności. • Korespondencja Łukasza Banacha i Zdzisława Beksińskiego jest lekturą wyjątkowo frapującą. Myślę, że ogromnie zainteresuje miłośników twórczości tego drugiego, ale równocześnie stanie się powodem do lepszego poznania dzieł Leto. To obszerna książka, jednak ciągle trzyma się mnie niedosyt. Tyle w niej mądrości, wzajemnego zrozumienia — okaz przyjaźni piekielnie inteligentnych mężczyzn.
Ostatnio ocenione
1 2 3 4 5
  • Romanowowie
    Sebag Montefiore, Simon
  • Rilla ze Złotych Iskier
    Montgomery, Lucy Maud
  • Poezje i prozinki
    Stańczakowa, Jadwiga
  • Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt
    Dimaline, Cherie
  • Lulla La Paloma
    Szwan, Andrzej
  • Anne ze Złotych Iskier
    Montgomery, Lucy Maud
CheshireCat
Autorka w swojej pracy w nowatorski sposób podjęła się omówieniu zagadnienia, w jaki sposób kultura odpowiedziała na przebieg modernizacji na terenach Rosji i Iranu przełomu XIX i XX wieku. • W swej wnikliwej rozprawie zajęła się szerokim spektrum problemów. Głównym zamiarem badaczki było uwidocznienie zarówno wspólnych cech, jak i różnic w przemianach obu państw. Ukazała podobieństwa w początkowej reakcji kultury rosyjskiej i irańskiej na kulturę zachodnią – fascynację nią, a jednocześnie pragnienie niezależności i przywiązanie do tradycji. • Skupiła się przede wszystkim na badaniach nad inteligencją rosyjską i irańską, rozważała, jak rosyjska literatura wpłynęła na rozpowszechnianie idei wolności oraz jaki miała wpływ na rozmaite sfery życia społecznego. • Omówiła m. in. zagadnienia kultury i języka, ukazała grupy kulturotwórcze jako konkretne zjawisko na tle abstrakcyjnego fenomenu kultury, postawiła pytania o istotę języka i jego rolę w kulturze. Zajęła się analizą problemową wybranych zjawisk zachodzących w omawianych państwach, snuła rozważania o pierwszym symbolu identyfikacji grupowej społeczeństwa, oceniła rolę prekursorów idei indywidualizmu w Iranie i Rosji, dokonała także interesujących porównań i podsumowań. • Celem autorki było przede wszystkim przedstawienie, w jaki sposób kultury „komunikują się”, jak przebiega dialog między ludźmi, należącymi do różnych kultur oraz jakie są i mogą być skutki dobrego lub złego zrozumienia partnera w dialogu. • Opracowała : Barbara Misiarz • Publiczna Biblioteka Pedagogiczna w Poznaniu
foo