Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
majuskula
Najnowsze recenzje
1
...
15 16 17
...
45
  • [awatar]
    majuskula
    To moje drugie spotkanie z prozą Richarda Schwartza. Tym razem rzuciłam się na głęboką wodę, ponieważ to już z czwarty tom popularnej zwłaszcza w Niemczech serii „Tajemnica Askiru”. Owszem, nieco lekkomyślnie, jednak kilkukrotnie postąpiłam podobnie i jakoś udawało mi się zrozumieć fabułę. Dlatego postanowiłam zaryzykować, wspomagając swe siły krótkimi streszczeniami poprzednich dwóch części. Przyznaję, że nie żałuję, chociaż innym osobom rekomenduję zapoznanie od razu całego cyklu, albo pierwszego tomu! Lektura „Władcy marionetek” uświadomiła mi, iż niepotrzebnie zrezygnowałam z kontynuowania przygody snutej przez Schwartza. Teraz muszę nadrobić. Tak, fantasy zazwyczaj przynosi mi sporo kłopotu. Problemy z odpowiednim wczuciem w akcję, zbyt rozwlekłe opisy. Ale! Książki Richarda umiejętnie potrafią wciągnąć człowieka w magiczny świat. Strony szalenie pędzą, nie sposób się nudzić. Nawet w sytuacji, gdy zaczynamy czytanie od środka! • Schwartz po prostu znakomicie przybliża swoich bohaterów. Czytelnik odnosi wrażenie, że naprawdę ich zna. Mimo mojej przerwy nadal umiałam powitać postaci związanych z pierwszą częścią tak, jakby byli starymi przyjaciółmi. Wielkie indywidualności, posiadające i wady, i zalety. Są ludzcy, wbrew wszechobecnej magii! Myślę, iż dzięki temu emocjonalnemu podejściu łatwiej jest się wczuć w przygody, kibicować zmaganiom oraz liczyć na ostateczne pokonanie zła. Aczkolwiek nawet antagoniści zostali przedstawieni w interesującej formie. Tak, na tej płaszczyźnie nie mogę się kompletnie do niczego przyczepić. Doskonale potrafię sobie wyobrazić każdego bohatera w filmowej wersji — halo, gdzie są scenarzyści? • Jakoś do połowy książki akcja wręcz pędzi. Niezwykle wartka, pełna zaskoczeń oraz gotowych na odkrycie zagadek. Jednak później zwalnia. Niestety! Troszkę nie wiem, dlaczego autor zdecydował się na taki zabieg. Może w innych przypadku powieść skończyłaby się o wiele za wcześnie? Ciężko ustalić. Oczywiście, nie mam na myśli nudy. „Władca marionetek” od początku zaciekawia, całość czyta się bardzo płynnie, a samemu finałowi trudno cokolwiek zarzucić. Utrzymuje nas w napięciu. Przecież opublikowano kolejne tomy z cyklu! • Może to być trochę zaskakujące, ale w fabule nie brakuje humoru. Wielokrotnie zaśmiewałam się z przekomicznych sytuacji mających związek z naszym ulubionym Havaldem. Co interesujące, Richard Schwarz poświęcił miejsce analizie polityki swojego wymyślonego świata, jego ekonomii. Te rozważania sprawiały, że istotnie zapominałam, iż mam do czynienia z fikcją. Autor bezgranicznie wsiąknął w pracę, w dobrym znaczeniu. Czuć pasję, zaangażowanie, mnóstwo idei na kolejne historie. We „Władcy marionetek” postarano się również o solidną dawkę wzruszeń. Nie chcę zbyt dużo zdradzać, lecz z pewnością spore grono osób uroni nad kartami powieści łezkę. Jak już wspomniałam — finał wypadł naprawdę fenomenalnie. • Podsumowując, seria „Tajemnica Askiru” jest godna uwagi, zwłaszcza dla osób, które pragną głębiej zapoznać się z gatunkiem fantasy. Znajdziecie wszystko, czego szukacie w porządnej książce: świetnej fabuły, intrygujące sekrety, wspaniałych bohaterów. Teraz nie zrezygnuję z dalszego odkrywania prozy Richarda Schwartza. Będę wyczekiwać następnych części, już wydanych na rynku niemieckim. Podejrzewam, że wkrótce dotrą do Polski. Tymczasem, pędzę nadrabiać swoje zaległości. I postaram się więcej nie omijać literatury sprawiającej tak pozytywne wrażenie. Obiecuję!
  • [awatar]
    majuskula
    Stereotypy nie są dobrym zjawiskiem. Ale idąc drogą skojarzeń, wszyscy wiemy, co określić jako „paryski styl”, i to podwójnie! Z jednej strony, widzimy oczyma wyobraźni elegancką damę, od stóp do głów ubraną w projekty Chanel (garsonka?), w wielkim kapeluszu, z nieodłącznym sznurem pereł na szyi. Z drugiej natomiast, bardziej współczesny obraz, czyli biała koszula, rozwiany włos, czerwona szminka, skromny makijaż oka. Naturalna piękność, ktoś jak słynna Juliette Binoche. I właśnie tej formie hołduje Ines de La Fressange, współautorka naszego poradnika (za chwilę słów kilka o niej samej). Przyznaję się bez bicia, dość powierzchownie, na początku zainteresowała mnie grafika oraz szczeniacka słabość do wszystkiego, co francuskie. Dlatego postanowiłam sięgnąć po książkę, choć egzemplarze wypełnione radami zazwyczaj średnio trafiają w mój gust. Cóż, czasem warto zaryzykować. Zwłaszcza teraz, gdy szukamy odskoczni od złych myśli… • Ines jest modelką, która karierę rozpoczęła już w połowie lat sied­emdz­iesi­ątyc­h. Muza Karla Lagerfelda, aczkolwiek ich zawodowe drogi prędko się rozeszły, co zostało poprzedzone sporą awanturą. W pewnym momencie życia odkryła, że nieźle wychodzi jej również tworzenie kompozycji zapachowych, projektowanie. Razem z Sophie Gachet, dziennikarką modową (piszącą choćby dla „Elle”), stworzyły książkę pełną instrukcji dotyczących tego, jak stać się kimś bardziej francuskim od Francuzki. To filmowy obraz kobiety, musimy zdawać sobie sprawę. Ale całość wypada dość frapująco. Słodko-cierpkie wskazówki, kojarzące mi się z reprymendami od zawsze szykownej babci, kręcącej głową na widok kolorowych włosów. • Szata graficzna prezentuje się po prostu pięknie, nie mogę zaprzeczyć. Mnóstwo zdjęć, szkiców, przyjemna okładka i solidne wykonanie. Książka wygląda świetnie, cieszy oko. To niezła propozycja na prezent dla kobiet, które interesują się modą, lecz równocześnie nie są na jej punkcie oszalałe. Bo wówczas treść ich zwyczajnie znudzi. Rady de La Fressange trudno zaliczyć do mocno odkrywczych, jednakże osoby rozpoczynające swoją przygodę z trendami będą zadowolone. Ja także dowiedziałam się kilku nowych informacji, choć ciężko stwierdzić, iż zgadzam się z każdą opinią autorek. • Owszem, Ines ma odpowiednie referencje, aby wypowiadać się na takie tematy. Lecz wiem, że nie wszystkim spodoba się sposób opowiadania. Sprawia wrażenie człowieka przekonanego o swojej racji, chociaż równocześnie nie brakuje jej poczucia humoru. Trochę ujęła mnie ta buta, aczkolwiek rozumiem, może denerwować. Dlatego przed kupnem dobrze przewertować sobie egzemplarz w księgarni, przeczytać darmowe fragmenty. Ale popieram opinię de La Fressange — nie potrzebujemy tysiąca ubrań, by wyglądać elegancko. Wystarczy parę klasycznych elementów. Ciekawostka to rozdziały poświęcone wystrojowi domu. Bardzo mi przypadły do gustu, inspirujące oraz świeże. Byłoby interesująco, gdyby autorki zdecydowały się kiedyś wydać publikację dotyczącą właśnie tego tematu. • Podsumowując, reedycja „Paryskiego szyku” to przyjemna lektura, do której trzeba podchodzić z lekkim przymrużeniem oka. Czy jest pożyteczna? W pewnym sensie, tak. Dowiedziałam się nieco ciekawych informacji, nieco inspiracji, choć w większym stopniu odbieram całość jako sposób na relaksację. Troszkę niczym podróżowanie palcem po mapie. Nie musimy zaglądać do wymienionych przez autorki restauracji lub butików, są drogie. Ale nikt nam nie zabroni poczuć się francusko w samym środku Polski! Piękny uśmiech, i już przypominamy uroczą Françoise Hardy.
  • [awatar]
    majuskula
    Ależ te miesiące pędzą! Debiutancka powieść Beaty Dmowskiej pojawiła się na rynku wydawniczym ponad rok temu. Teraz nadeszła pora na oczekiwaną przez wielu część drugą „Spadku”, gdzie znowu spotykamy się ze znanymi wcześniej bohaterami. Przyznaję, fabuła poprzedniego tomu zdążyła nieco mi ulecieć z głowy, dlatego korzystając z przymusowego wolnego czasu wróciłam do wspomnianego „Spadku”, następnie biorąc się za „Przysługę”. I sądzę, że ta forma czytania rekomenduję wszystkim. Obie książki są stosunkowo małych gabarytów, więc warto na spokojnie przyswoić je sobie, w krótkim odstępie. Tyle słowa wstępu! Zajrzałam właśnie do mojej recenzji poświęconej pierwszej powieści, dochodząc do wniosku, iż w prozie Dmowskiej niewiele uległo zmianie. Ciągle pisze w przyjemny sposób, potrafi zaciekawić, dostarczając mnóstwa dobrej rozrywki, tak potrzebnej w ostatnich dniach. Miło wrócić znów do urokliwej Romanówki, odkrywając kolejne sekrety… • Akcja „Przysługi” biegnie bardzo szybko. Bezustannie coś się dzieje, a główną osią fabuły jest tajemniczy skarb ukryty przez babcię naszej bohaterki. Niestety, przygody z książkami Beaty Dmowskiej nie można zacząć od „Przysługi” właśnie, ponieważ oba tomy są ze sobą zbyt silnie połączone. Więc, gdy wpadniemy na ideę, aby podarować komuś powieść w prezencie, to najlepiej od razu zaopatrzyć się w dwie. A warto, bo całość napisano w lekki sposób, a przy tym interesujący, jeśli mamy wokół siebie osobę przepadającą za tego typu literaturą. Zaznaczam, poświadczam — co ważne, nie trąci banałem! Sporo dowcipu oraz zagadek kryminalnych. • Styl pisania Beaty Dmowskiej pozostał na porządnym poziomie. Nadal potrafi rozbawić czytelnika, w odpowiednim momencie wzruszyć, dawkując szeroką gamę uczuć. Trochę żałuję, że autorka nie jest bardziej znana. Może dlatego, bo trudno ją sklasyfikować? Nie tworzy klasycznych obyczajówek, sama nie wiem, jak gatunkowo określić jej powieści. A to przecież zaleta, nie daje się wpasować w konkretne ramy. Niemniej jednak, głęboko wierzę, iż kariera pisarki finalnie nabierze większego rozpędu, bo na to zasługuje. Brzmię, jakbym rysowała laurkę — ale dobrze wspierać. • Nadal lubię Natalię. Fajnie skonstruowana postać, choć strasznie pechowa! Wiecznie napotyka trudności, lecz sprawia też tak miłe wrażenie, że chce się jej kibicować. Pewną ewolucję przeszła Marta, córka. Dojrzała, zrozumiała decyzje matki, co poprawiło ich wzajemne kontakty. Na szczęście, inaczej przez całą książkę musiałabym się na Martę denerwować, gdyż w „Spadku” była okropnie antypatyczna. Abstrahując już od wszelkich problemów rodzinnych, naprawdę zainteresowała mnie tajemnica skarbu. Świetnie prowadzona akcja, trzymająca w napięciu, momentami trochę odrealniona, aczkolwiek uznaję to za zaletę, przypominającą mi przerysowane filmy. Najlepiej czyta się późnym wieczorem lub w nocy, wówczas wspaniale można wczuć się w klimat. • „Przysługa” to niesamowicie urocza powieść, dorównująca swojej poprzedniczce. Absolutnie nie jest to kolejna łzawa historia. Wydaje mi się, że autorka już szykuje następną część, na co wskazuje zakończenie, pozostawiające czytelnika w stanie lekkiego niedosytu. Mam dużą nadzieję, iż wkrótce odkryjemy resztę tajemnic, jakie zaserwowała nam Beata Dmowska. I mocno chciałabym, aby nowy tom ukazał się nieco wcześniej niż ten — naturalnie, nie zamierzam nikogo popędzać. Trzymam kciuki za rozwój serii oraz niewyczerpane źródło inspiracji. Przyda się!
  • [awatar]
    majuskula
    To moje drugie spotkanie z twórczością Aleksandry Rumin. Jej „Zbrodnię po irlandzku” oceniłam bardzo pozytywnie, więc z przyjemnością sięgnęłam po następną książkę, już trzecią w ogólnym dorobku autorki. Wspominałam przy okazji wielu wcześniejszych recenzji, ma droga z kryminałami jest długa oraz wyboista! Nieustannie się uczę, trafiam na pozycje i dobre, i złe, dlatego zazwyczaj nie wiem, czego po danej publikacji się spodziewać. Ale, jak w przypadku każdego innego gatunku, kryminał powinien głównie wzbudzać emocje, trzymać w napięciu, zachęcać do dalszej lektury. I wszystkie z tych cech posiada „Zbrodnia na blokowisku”. Sądzę, że Rumin wypełnia w Polsce pełną lukę, którą są komedie kryminalne. To ciągle nisza na naszym rodzimym rynku, jednak cieszę się, iż kolejni autorzy postanawiają się mierzyć z częściowo nieznanym. A mamy do czynienia z gatunkiem wymagającym! • Całość naprawdę wciąga. Trochę się bałam, że ta pozycja będzie słabsza od poprzedniczki. W końcu ciężko jest przeskoczyć wysoko postawioną poprzeczkę. Ale me obawy okazały się zupełnie niepotrzebne. Lektura sprawiła mi sporo frajdy i byłam ciekawa, co czeka na kolejnych stronach. Dlatego dość szybko doszłam do zakończenia — również mnie nie rozczarowało. Próbuję się do czegokolwiek przyczepić, lecz jest mi trudno. Dostałam wszystko to, co chciałam. Bardzo odpowiada mi poczucie humoru autorki, fabuła została po same brzegi wypełniona błyskotliwym dowcipem, wywołującym szczery uśmiech na twarzy. Każdy z żartów sytuacyjnych potrafi mocno rozbawić. • Pisarka w przerysowanej, nieco karykaturalnej formie ukazuje nasze wady narodowe, zgrabnie posługując się szeroko rozumianym sarkazmem. Czytając tę pozycję trzeba zgromadzić w sobie dużą dawkę dystansu! Wydaje mi się, że ze „Zbrodni na blokowisku” powstałby całkiem niezły serial, gdyby utrzymać go w klimacie klasyków lat sied­emdz­iesi­ątyc­h-osie­mdzi­esią­tych­. Polscy scenarzyści powinni o tym pomyśleć, a sądzę, iż taki twór mógłby okazać się nawet sporym sukcesem. Jednak na ten moment musi wystarczyć nam książka. I to serio dobra. • Polubiłam bohaterów. Zostali wykreowani w pozytywnie pokręcony sposób, a każdy z nich ma ogromny potencjał komediowy. Interesująco ich wszystkich połączono, poprzez zbrodnię, początkowo wydającą się być zupełnie niezwiązaną z konkretnymi postaciami. W fabule znajdziemy wiele zabawnych absurdów, które finalnie zaczynają mieć sens! Uważam, że przedstawione przez Rumin paradoksy, mimo dowcipu, są realne. Oczywiście, w pewnym stopniu wyolbrzymione, o czym wspominałam wyżej, ale warto im głębiej im się przyjrzeć, aby dostrzec to, co na co dzień może nam umykać. Pani Aleksandra ma w sobie talent do obserwacji otoczenia — stosunkowo rzadka cecha, idealna dla osób będących dobrymi pisarzami. • „Zbrodnia na blokowisku” to bardzo przyjemna propozycja na wolne popołudnie. Czyta się naprawdę szybko, a czasu spędzony nad lekturą zdecydowanie nie zostanie uznany za zmarnowany. Aleksandra Rumin posiada lekkie pióro i wyraźnie czuć, że pisanie sprawia jej dużą radość. Wypatruję kolejnych publikacji sygnowanych tym nazwiskiem, świetna odskocznia od „cięższych” fabuł, gdy chcemy odpocząć, odprężyć się, a przy okazji troszkę pogłówkować. Trzymam kciuki za dalszy rozwój, mając nadzieję, iż twórczość autorki trafi do większej rzeszy ludzi.
  • [awatar]
    majuskula
    Ostatnimi czasy dość często sięgam po książki o tematyce wojennej. Muszę przyznać, że niezbyt interesują mnie te fabularyzowane, „oparte na faktach”, choć w pewnym stopniu rozumiem ich fenomen. Niemniej jednak, sama najlepiej czuję się w literaturze, która przedstawia konkretne informacje. Tym razem, mój wybór padł na publikację napisaną przez Laurence’a Reesa, Brytyjczyka będącego dyrektorem kreatywnym programów historycznych BBC (bardzo lubię je oglądać) oraz twórcą popularnych książek poświęconych właśnie II wojnie światowej. Jego „Holocaust” to pozycja oryginalnie wydana prawie trzy lata temu, a do tej pory sięgnęło po nią mnóstwo czytelników, co zupełnie mnie nie dziwi. Naprawdę doskonała propozycja dla miłośników historii. Nad każdą stroną pochylałam się długo, wypełniona najwyższym skupieniem. Musiałam odkładać egzemplarz, aby poukładać sobie wszystko w głowie. A Rees tworzył książkę niemal ćwierć wieku… • Autor porusza wiele ważnych wątków. Bardzo mocno zaintrygowała mnie geneza Holocaustu, wydającego się wręcz czymś niep­rawd­opod­obny­m. Rees stwierdza, że dużo Żydów początkowo uważało Niemcy za dość stałą przystań w porównaniu do innych krajów. Antysemityzm był znacznie realniejszy w Rosji niż właśnie w Niemczech, które w ich głowach nadal jawiły się jako względnie bezpieczne. Nawet ludziom już wywożonym bydlęcymi wagonami do obozów konc­entr­acyj­nych­, pogłoski, iż Żydzi są systematycznie zabijani, wydawały się niemożliwe. Ten nikczemny plan mógł powstać w wyłącznie chorych umysłach. Nic dziwnego, że dopiero na miejscu więźniowie odkrywali czekający na nich okrutny los… • System tworzący niespotykany rodzaj morderstwa. Autor pokazuje, jak dla Hitlera oraz jego popleczników istotne było wytępienie każdego, kto nie pasował do ich modelu idealnego Aryjczyka. Polaków, Żydów, Cyganów, homo­seks­uali­stów­, przeciwników politycznych, długo można wymieniać — w którymś momencie masowe zabijanie stało się ważniejsze od wojny. Machina działała nawet wtedy, gdy porażka Rzeszy stawała się coraz realniejsza, gdy wysocy rangą współpracownicy Hitlera zaczynali się stopniowo wycofywać, wypierając odpo­wied­zial­nośc­i od wszystkich brutalnych decyzji. Problematykę opisano w niezwykle ciekawy sposób, zrozumiały oraz frapujący. • Owszem, Laurence Rees nie boi się wskazać palcem, co działo się w pewnych państwach. Uważam, że jego opinie są naprawdę sprawiedliwe, poparte konkretnymi dowodami. Tak, w okresie międzywojnia również w Polsce panował antysemityzm, aczkolwiek autor zauważa, jak wielu Polaków zaryzykowało życiem, aby uratować swoich żydowskich przyjaciół, sąsiadów, a niekiedy zupełnie obcych. I Berlinie zdołano przechować ponad tysiąc Żydów, a pomagali im… rodowici Niemcy. Te akcenty mnie wzruszyły, co jasno ukazuje, że „ludzi dobrej woli jest więcej”. A było ciężko, skoro nawet Kościół Katolicki na jakiś okres zbłądził. Nie da się ukryć, polityka Rzeszy miała ogromną siłę rażenia. Przerażającą, a dla niektórych zbyt sugestywną… • „Holocaust” Laurence’a Reesa to znakomita publikacja. Kompletna, obiektywna, wypełniona po same brzegi ważnymi informacjami. Warto po nią sięgnąć, gdyż w bardzo przystępny sposób przybliża całą problematykę. A wojna jest tematem niewyczerpanym, naprawdę trudnym, o czym wszyscy doskonale wiemy. Tę książkę powinien przeczytać każdy uczeń, student, polityk. Tak właściwie, każdy człowiek. Autor wykonał ciężką, lecz istotną pracę. W najbliższym czasie zamierzam kupić inne napisane przez niego pozycje, ale najpierw muszę jeszcze przeanalizować to, co właśnie do mnie trafiło.
Ostatnio ocenione
1 2 3 4 5
  • Słońca bez końca
    Biały, Beata
  • Anne z Avonlea
    Montgomery, Lucy Maud
  • Dziewczyna i uczony
    Verschoor, Gerdien
  • Serce jak głaz
    Palmer, Diana
  • Spadek
    Dmowska, Beata
CheshireCat
Autorka w swojej pracy w nowatorski sposób podjęła się omówieniu zagadnienia, w jaki sposób kultura odpowiedziała na przebieg modernizacji na terenach Rosji i Iranu przełomu XIX i XX wieku. • W swej wnikliwej rozprawie zajęła się szerokim spektrum problemów. Głównym zamiarem badaczki było uwidocznienie zarówno wspólnych cech, jak i różnic w przemianach obu państw. Ukazała podobieństwa w początkowej reakcji kultury rosyjskiej i irańskiej na kulturę zachodnią – fascynację nią, a jednocześnie pragnienie niezależności i przywiązanie do tradycji. • Skupiła się przede wszystkim na badaniach nad inteligencją rosyjską i irańską, rozważała, jak rosyjska literatura wpłynęła na rozpowszechnianie idei wolności oraz jaki miała wpływ na rozmaite sfery życia społecznego. • Omówiła m. in. zagadnienia kultury i języka, ukazała grupy kulturotwórcze jako konkretne zjawisko na tle abstrakcyjnego fenomenu kultury, postawiła pytania o istotę języka i jego rolę w kulturze. Zajęła się analizą problemową wybranych zjawisk zachodzących w omawianych państwach, snuła rozważania o pierwszym symbolu identyfikacji grupowej społeczeństwa, oceniła rolę prekursorów idei indywidualizmu w Iranie i Rosji, dokonała także interesujących porównań i podsumowań. • Celem autorki było przede wszystkim przedstawienie, w jaki sposób kultury „komunikują się”, jak przebiega dialog między ludźmi, należącymi do różnych kultur oraz jakie są i mogą być skutki dobrego lub złego zrozumienia partnera w dialogu. • Opracowała : Barbara Misiarz • Publiczna Biblioteka Pedagogiczna w Poznaniu
foo