Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
majuskula
Najnowsze recenzje
1
...
16 17 18
...
44
  • [awatar]
    majuskula
    Muszę przyznać, że dopiero od pewnego czasu głębiej zapoznaję się z polskimi autorami. Miałam idiotyczne przeświadczenie, że na naszym rodzimym rynku nie znajdę nic interesujące. Ale, jak to mówią, „cudze chwalicie, swojego nie znacie” — w moim przypadku to porzekadło stuprocentowo się sprawdza. Tym razem natrafiłam na książkę Jakuba Potockiego. Szukałam o nim informacji w Internecie, lecz znalazłam tylko pustkę. Cóż, może Wam się uda! Pisarz pozostaje dla mnie w nadal anonimowy, więc mogę skupić uwagę wyłącznie na jego powieści. A zdradzę, że mam jakiś problem. Kojarzycie to uczucie, gdy fabuła oraz przekaz są naprawdę dobre, ale wykonanie średnie? Właśnie przeżywam tego typu konflikt. Sporo wyniosłam z lektury, a równocześnie mnie męczyła. Dość długo zastanawiałam się nad wystawieniem oceny, nad odpowiednią recenzją, jednak trochę trudno mi wypośrodkować emocje. • Książkę można uznać za monolog głównego bohatera, osoby o bardzo wnikliwym umyśle i dobrym zmyśle obserwacji. Potocki, poprzez fabułę, w interesujący sposób opisuje otoczenie współczesnych trzy­dzie­stol­atkó­w. Muszą mieć wszystko. Wspaniałą pracę, kochającego partnera, najlepiej dziecko, zbudowany dom, psa do kompletu. Ciągła presja, odrzucenie tych kanonów na rzecz „lekkich form spędzania wolnego czasu”. Tak, brak w tym koloryzowania, choć istnieją wyjątki od wspomnianych reguł. A ja te wyjątki niezwykle podziwiam. Wracając do meritum — lektura na samym początku może wydawać się kolejną lekką opowiastką. W rzeczywistości, „Małe separacje” mocno przytłaczają w swojej gorzkiej, chwilami cynicznej prawdzie. • Teraz pora na odrobinę dziegciu w beczce miodu (nie da za dużo dzisiaj przysłów?). Doskonale rozumiem, że stylistyka musiała być wulgarna. To świetnie komponuje się z treścią, trudno zaprzeczyć. Lecz po prostu opornie mi się czytało. Może jestem zbyt wrażliwa? Niep­rzyz­wycz­ajon­a? Ciężko mi stwierdzić. Chyba z tych samych powodów unikam prozy Bukowskiego, mimo sensu, który dostrzegam w jego twórczości. I ta kwestia w pewnym stopniu zmartwiła mnie w trakcie czytania „Małych separacji”. Choć naprawdę nie żałuję spędzonych nad książką chwil. • Główną oś całości stanowi konflikt egzystencjalny Michała, naszego bohatera. Ciągle młody mężczyzna, przed trzydziestką, mający na koncie skończone małżeństwo, pragnie przeznaczyć każdą minutę swojego czasu na pracę. A bycie lekarzem wymaga ogromnego skupienia, poświęcenia, powinno też pomóc w zagłuszaniu natrętnych myśli o kiepskich perspektywach na udane życie prywatne. Tak się jednak nie dzieje. Michał trafia w sam środek dużych miast, pochłaniających go bez reszty. Przez karty powieści (i jego łóżko) przetacza się mnóstwo nowo poznanych kobiet, raczej ciężko byłoby spamiętać ich imiona. Ale to mało istotne — w clou mieści się próba odnalezienia siebie w rozrywce, szukanie w jednonocnych przygodach ułamka jakiejkolwiek bliskości. • Powieść Jakuba Potockiego daje do myślenia. Ile możemy znieść, byle oszukać pogoń za dorosłością? Albo lepiej od razu się poddać? Tak, zakończenie pozostawiło mnie z wieloma refleksjami, które muszę jeszcze przetrawić. Rekomenduję tę pozycję wszystkim osobom poszukującym „charakternej” lektury, nie boją się dosadnych komentarzy, aż ociekających ironią. Jednocześnie zaznaczając, iż to publikacja dla czytelników o mocnych nerwach. Jestem ciekawa, czy autor sprawdziłby się w fabułach nieco lżejszego kalibru. Będę obserwować jego dalszy rozwój.
  • [awatar]
    majuskula
    Jakoś dawno nie sięgałam po kryminały, a już był okres, że naprawdę mnie pochłonęły. No, uznajmy, iż ta „krótka” przerwa wyszła mi na dobre i teraz mogę spojrzeć świeżym okiem na różne nowości. Tym razem w moje ręce wpadła książka autorstwa Darii Orlicz. Nazwisko wydawało mi się znajome, choć wcześniej nie nadarzyła się okazja do zapoznania z twórczością pisarki. Postanowiłam zaryzykować. Natychmiast nadeszło zaskoczenie, gdy zauważyłam, że mam do czynienia z piątym tomem cyklu! Trudno, zdecydowałam, wejdę w świat powieści od innej strony. Czy słusznie zrobiłam? Już po lekturze stwierdzam — tak. Nie żałuję poświęconego czasu, ponieważ spędziłam nad publikacją kilka interesujących wieczorów. To miłe rozpoczęcie ponownej przygody z kryminałami, a nieco za nimi tęskniłam. • Zwróciłam uwagę z opinie dotyczące poprzednich książek Orlicz i z recenzji jasno wynika, iż mamy kontakt z naprawdę fascynującą autorką. Teraz, gdy sama się z nią zapoznałam, zaczęłam żałować, że pisarka nie jest aż za bardzo promowana. A szkoda! Moim skromnym zdaniem, mogłabym znaleźć się w kanonie najp­oczy­tnie­jszy­ch twórczyń polskich kryminałów/thrillerów, na co w pełni zasługuje. Świetnie rozwinięty warsztat, pomysły na prowadzenie fabuły, a co istotne — umiejętność trzymania czytelnika w napięciu. To jedna z najważniejszych cech char­akte­ryzu­jący­ch osoby, które postanowiły zająć się tak wymagającymi gatunkami. W przypadku Orlicz, ciężko mi do czegokolwiek się przyczepić. • Wydarzenia mające miejsce w „Złych spojrzeniach” są bardzo realne. Zdarza się, że o podobnych dowiadujemy się z mediów, z wypiekami na twarzy śledząc kolejne informacje. Tutaj obserwujemy wszystko „od środka”, dodatkowo oglądając życie prywatne prowadzących sprawę policjantów. Zazwyczaj tego typu fragmenty w powieściach mnie nudzą, ale nastąpił wyjątek od reguły. Zwłaszcza postać Hani Piaseckiej wydała mi się interesująca i chciałabym poznać jej przeszłe oraz dalsze losy. Świetnie skonstruowana bohaterka, walcząca z demonami przeszłości, a przy tym niezwykle silna. • Do końca nie byłam pewna, kto okaże się zabójcą ministranta. Całość przeczytałam szybko, zarywając noc, bo aż tak zafascynowała mnie zbrodnia, jej przyczyny oraz konsekwencje. Główna oś to niewiele miasteczko, które skrywa w sobie masę tajemnic. Każdy każdego zna, lecz wszyscy zgodnie milczą na temat faktów, równocześnie bez wahania wskazując „winnego”. Motyw dość dobrze znany w literaturze, ale odpowiednio poprowadzony zawsze wprowadza nutę grozy. Fabuła mistrzowsko pokazuje problem pochopnej oceny. Prawda czasem bywa rzeczywiście mało oczywista, wbrew różnym (mylnym) przypuszczeniom. Tak, z tej pozycji byłaby niezła adaptacja filmowa, może serial? To gotowy materiał na scenariusz i myślę, że zdobyłby całkiem dużą rzeszę fanów. • „Złe spojrzenia” to idealna lektura dla miłośników mieszanki kryminału z thrillerem. Mam ogromną nadzieję, że już wkrótce uda mi się sięgnąć po resztę tomów serii. Wypatruję też kolejnych i wydaje mi się, iż moja przygoda z Darią Orlicz potrwa długo… Ukłony w stronę autorki (tworzącej pod pseudonimem, ma na koncie także powieści obyczajowe)! Ta stylistyka wspaniale do niej pasuje, oby dalej rozwijała literacką karierę w tym właśnie kierunku. Trzymam za nią kciuki, a Wam — polecam!
  • [awatar]
    majuskula
    Wiem, że sporo osób uznaje świąteczne książki za pewien rodzaj kiczu. Ot, przewidywalne fabuły, czasem średnie wykonanie. Ale, nie będę ukrywać, ja lubię wprowadzać się w odpowiednią atmosferę poprzez literaturę! I nie wstydzę się przyznać — bożo­naro­dzen­iowe­ historie są naprawdę fajne, choć łatwo przypuszczać dalsze losy bohaterów oraz same zakończenia. W tym roku postanowiłam dać szansę Magdalenie Kubasiewicz. Wcześniej nie miałam styczności z tą pisarką, a przepadam za poszerzaniem horyzontów, więc z ciekawością zasiadłam do lektury. Kubasiewicz próbuje swoich sił w różnych gatunkach, głównie w fantasy, jednak, jak widać, także powieści obyczajowe są w zasięgu jej zainteresowań. Co wyszło? Ano, całkiem porządna książka. Zupełnie trafiona dla koneserów fabuł lekkich, lecz równocześnie niebanalnych. Spędziłam nad „Wigilijnym pechem” kilka przyjemnych, pozbawionych tytułowego pecha wieczorów! Chyba tego mi właśnie brakowało. • Co tu dużo ukrywać? Okładka od razu przyciągnęła mój wzrok. Urocza, przyprószona brokatem imitującym śnieg. Wspominam o to jako wielka miłośniczka takich wydań, bardzo cieszą oko! W tym przypadku nie mamy przewagi formy nad treścią, całość ładnie się ze sobą komponuje. Ale! Dosyć już pisania o słodkościach, gdy główną bohaterkę prześladuje fatum! Każde Boże Narodzenie zaczyna się dla niej katastrofą oraz katastrofą kończy. A teraz jeszcze „zaraża” swoje dwie siostry. Diana (zwana przez bliskich DiDi) to oś powieści, lecz należy pamiętać o jej rodzeństwie. DiDi, Irena i Edyta tworzą znakomite trio, które dostarcza czytelnikowi masę rozrywki. • Styl Kubasiewicz jest bardzo łatwy w odbiorze, książkę czyta się naprawdę szybko. Dużo w niej humoru, szczerego oraz niewymuszonego. Mimo lekkiej tematyki, „Wigilijny pech” porusza też kwestie wzruszające, ważne dla każdego człowieka. Głównie te dotyczące rodziny. Szukanie drugiej połówki, akceptacja dziecka aktualnego partnera, wspieranie się na przekór przeciwnościom. Zwłaszcza historia Edyty frapuje. Walka z córką męża, będącą owocem poprzedniego związku. Wielka nienawiść pomiędzy zbuntowaną nastolatką a macochą. Sądzę, że sporo par przechodziło przez takie kryzysy. Autorka podeszła do tematu w interesujący sposób. • Bohaterowie są niezwykle ludzcy. Nie zrobiono z nich „literackich laurek”. Przede wszystkim siostry Dąbrowskie, które są równocześnie i podobne, i zupełnie odmienne. Łączy je lojalność, dbałość o więzy rodzinne. Poszłyby za sobą w ogień, mimo różnic charakterów. Przyznaję, trochę zazdroszczę im tej relacji. Z przyjemnością przyglądałam się ich przygodom, niekiedy ciężkim, ale zawsze pokonywane z myślą o wsparciu płynącym od najbliższych. To dla mnie najmocniejszy punkt powieści — wspaniałe nakreślenie czystej miłości. Czegóż więcej pragnąć od świątecznej fabuły? Dodajmy do tego dobre wykonanie, wciągającą akcję, skomplikowane problemy. Te ostatnie sprawiają, iż z ciekawością obserwujemy losy postaci. Trudno mi się na siłę przyczepiać. • „Wigilijny pech” idealnie nadaje się na prezent, dla mamy lub babci. Duża czcionka ułatwia śledzenie tekstu, co nadmieniam zwłaszcza ze względu na nasze ukochane babcie właśnie! Chętnie sięgnę po inne książki autorstwa Magdaleny Kubasiewicz, chciałabym wyrobić sobie jeszcze lepsze zdanie na temat jej twórczości. Mam nadzieję, że się nie zawiodę! A wszystkim życzę bajkowych Świąt, w otoczeniu cudownej literatury. Kto wie, może znajdziecie egzemplarz „Wigilijnego pecha” pod swoją choinką? Jeśli tak, to bardzo jestem ciekawa Waszych opinii!
  • [awatar]
    majuskula
    Uwielbiam pisarzy rosyjskich i niemieckich, również takich na wskroś angielskich i francuskich. Jednak zawsze uważałam, że język węgierski ma w sobie pewną ulotność, char­akte­ryst­yczn­y rys, naprawdę niepowtarzalny w odbiorze — nawet, gdy zostaje poddany tłumaczeniu. Od dawna miałam ochotę na bliższe poznanie twórców właśnie węgierskich, aczkolwiek nie nadarzała się odpowiednia ku temu okazja. W końcu trafiłam na Szilárda Rubina. Zanim w moich ręka znalazła się jego książka, szperałam w Internecie szukając jakichkolwiek informacji o tym autorze. Dotarło do mnie, iż w przypadku Rubina (piękne nazwisko) sława pojawiła się późno. I, mimo wszystko, dalej jest dostępny raczej dla koneserów literatury. Próżno widzieć go wśród klasyków, bestsellerów. A teraz, już po lekturze „Gry w cykora”, ta świadomość ogromnie smuci. Proszę mi wierzyć — to znakomita powieść. Nie spodziewałam się, że tak bardzo potrafi zauroczyć, w każdym znaczeniu. • Łatwo dostrzec poetyckie naleciałości. A warto wspomnieć, autor nie ograniczał się prozy, choć w dalszym okresie życia właśnie ona go głównie pochłaniała. Niemniej jednak, zdania napisane przez Rubina przypominają mi wiersz. Smutny, melancholijny, skrzący niedoścignioną urodą. Ludzie wrażliwi na słowa z pewnością znają uczucie, gdy w trakcie czytania po parokroć wracamy do różnych fragmentów, tylko po to, aby ponownie się nimi nacieszyć. Dlatego nad „Grą w cykora” spędziłam stosunkowo dużo czasu, bo aż trzy tygodnie. Książeczka dość cienka, normalnie skończyłabym ją w jeden weekend. Ale, nie tym razem. Wolałam dawkować sobie przyjemność. Nie żałuję! • Recenzenci porównują Szilárda do Prousta lub Fitzgeralda. A ja myślę, że oboje w nim istnieją, w jakimś stopniu. Równocześnie nie chcę szukać zbyt wielu wspólnych mianowników, gdyż uważam, iż Węgier zasługuje na osobne miejsce w historii literatury. Z racji na jego specyficzny styl. Owszem, chwilami kojarzący się z sennymi opisami Marcela P., aczkolwiek na tyle unikatowy, by samemu się bronić. Bez bardziej znanych „strażników” obok. Naprawdę cieszy mnie tak dobre zakończenie roku w kwestii książek — mocne, z przytupem, wręcz idealne. • Ot, historia miłosna, czytamy o nich często i namiętnie. Większość jest do siebie podobna, trudno temu zaprzeczyć. Co sprawiło, że powieść Rubina zachwyca? Po pierwsze, wspominany tu wcześniej styl. Po drugie, tło, czyli powojenna rzeczywistość na Węgrzech. Po trzecie, bohaterowie. Niezwykle ludzcy w swoich emocjach, rozedrgani, wypełnieni rozterkami, które dziwnym sposobem wzbudzają to, iż również czytelnik je odczuwa. Romantyczna para, choć z każdą kartką ulatuje „szczenięce” uczucie, zastępowane przez coś nienazwanego. Mężczyzna łamie serce kobiecie? A może na odwrót? Oboje pełni zalet oraz wad, nie są czarno-biali. Przedstawiają sobą całą gamę barw. W moich oczach, to poemat prozą, czasem jesienno-brązowy, ale też zimowo-błękitny. • Serdeczne ukłony w stronę wydawnictwa, które zdecydowało się opublikować tę książkę. Kolejne wyrazy uznania dla Klary Anny Marciniak, tłumaczki, idealnie oddającej piękno języka węgierskiego. A domyślam się, że to musiała być ciężka praca, wymagająca dużej dozy cierpliwości oraz wrażliwości. Tak, przełom listopada i grudnia pożegnał mnie znakomitą pozycją, mocno trzymam kciuki za Rubina. Od jego śmierci minęło dziewięć lat — najwyższa pora, aby dotarł do Polaków. Jeśli szukacie cudownie skonstruowanej fabuły, świetnie opisanej, to sięgnijcie po „Grę w cykora”…
  • [awatar]
    majuskula
    Kiedy myślę o najw­ybit­niej­szyc­h polskich tekściarkach i tekściarzach, to w mojej głowie automatycznie pojawiają się nazwiska: Osiecka, Młynarski oraz on, Jonasz Kofta. Dzisiaj chciałabym pochylić się nad jego postacią. Interesującą, zagadkową. Życiorys, który miał sporo luk, trudnych do załatania. Tego zadania podjął się Piotr Derlatka, „z wykształcenia polonista i teatrolog, doktor nauk humanistycznych z zakresu lite­ratu­rozn­awst­wa”. Imponujące, prawda? A co ważne, miłośnik świetnej muzyki. Gdy jakiś czas temu zauważyłam zapowiedź książki o Jonaszu, to natychmiast stwierdziłam, że koniecznie muszę ją przeczytać. Uwielbiam jego twórczość, ale o nim samym wiem mało. A zazwyczaj było mi nie po drodze z szukaniem na własną rękę. Tym bardziej, iż wszystkie informacje wydawały się dość szczątkowe. Teraz nadarzyła się okazja, aby sięgnąć po idealną całość. A, przyznaję, wysoko postawiłam poprzeczkę! Czy się rozczarowałam? • Otóż, nie. Publikacja wciągnęła mnie już od pierwszych zdań, na pewien okres musiałam porzucić inne historie. Często wracałam do poszczególnych rozdziałów, powoli analizując każde przeczytane słowo. Kofta, w mojej opinii, należał do osób bardzo „filmowych”. Takich, których życia są gotowym materiałem na scenariusz, niestety, w tym wypadku z tragicznym końcem. Przedwczesna śmierć, przez lata będąca powodem wielu rozważań, owiana dziwną sławą. Piotr Derlatka do poruszanych tematów podszedł z ogromnym szacunkiem. Owszem, jestem miłośniczką książek biograficznych, ale zawsze obawiam się przekraczania pewnych granic. Jednak autor zachował powagę, respekt do swojego bohatera, co mnie mocno ucieszyło. • Gabaryty egzemplarza robią wrażenie! To niemal siedemset stron wypełnionych po brzegi retrospekcjami. Piotr Derlatka dotarł do członków najbliższej rodziny Jonasza, jego przyjaciół, dalszych znajomych, wspó­łpra­cown­ików­. Każdy z nich rysuje własne wspomnienia, nadając Kofcie różne twarze. Aczkolwiek z tych elementów wyłania się pełen obraz, trochę zgodnie z tytułem publikacji. Obraz mężczyzny życzliwego, uśmiechniętego, lecz równocześnie wytwarzającego wokół siebie pewną oniryczną atmosferę. Poetycką. Piekielnie utalentowana jednostka, bez reszty poświęcająca się tworzeniu. A jak wiemy, pisarstwo bywa kapryśne i nie lubi mieć konkurentów… • Trudne są fragmenty dotyczące chorób Kofty. Alkoholizm, który rozpoczął się naprawdę wcześnie, jeszcze w okresie nastoletnim. Oswajany, ale powracający niczym bumerang. I to nawet w radosnych momentach życia. Do tego złośliwy rak ślinianek, niszczący umiejętność poprawnego mówienia. Śmierć — bezsensowna, przypominająca jakiś kabaretowy skecz, lecz nie słychać śmiechu ani braw. Zadławienie podczas spożywania posiłku. I pozostawiony syn, Piotrek. Dla mnie wybitnie ciekawą postacią okazała się Jaga, żona Jonasza. Piękna oraz interesująca, cierpliwa, potrafiąca radzić sobie z tym, co niektórzy nazywają „artystyczną egzystencją”. I zdradzę, chętnie przeczytałabym też książkę o niej samej. Na razie poprzestaję na wywiadach, ciągle się zachwycam, podziwiam. • „Jego portret” to biografia niezwykła. Z jej kart aż bije pasja, zrozumienie. Komu mogę ją polecić? Naturalnie, fanom twórczości Jonasza Kofty. Właśnie takiej pozycji brakowało na naszym rynku wydawniczym. Mamy tyle publikacji o wspominanej wcześniej Agnieszce Osieckiej, o Wojciechu Młynarskim — teraz puste pole finalnie zostało zapełnione. Jonasz był człowiekiem fantastycznym oraz fantazyjnym. Cieszy mnie, że lepiej go poznałam. Jednocześnie smuci świadomość, iż odszedł od nas zbyt prędko. Na szczęście, zawsze możemy posłuchać piosenek…
Ostatnio ocenione
1 2 3 4 5
  • Skrywane tajemnice
    Palmer, Diana
  • Running up that hill
    Doyle, Tom
  • Chłopki
    Kuciel-Frydryszak, Joanna
  • Charlie gra dziś dobrze
    Sexton, Paul
  • Królewska guwernantka
    Holden, Wendy
  • Pianistka
    Rygiert, Beate
CheshireCat
Autorka w swojej pracy w nowatorski sposób podjęła się omówieniu zagadnienia, w jaki sposób kultura odpowiedziała na przebieg modernizacji na terenach Rosji i Iranu przełomu XIX i XX wieku. • W swej wnikliwej rozprawie zajęła się szerokim spektrum problemów. Głównym zamiarem badaczki było uwidocznienie zarówno wspólnych cech, jak i różnic w przemianach obu państw. Ukazała podobieństwa w początkowej reakcji kultury rosyjskiej i irańskiej na kulturę zachodnią – fascynację nią, a jednocześnie pragnienie niezależności i przywiązanie do tradycji. • Skupiła się przede wszystkim na badaniach nad inteligencją rosyjską i irańską, rozważała, jak rosyjska literatura wpłynęła na rozpowszechnianie idei wolności oraz jaki miała wpływ na rozmaite sfery życia społecznego. • Omówiła m. in. zagadnienia kultury i języka, ukazała grupy kulturotwórcze jako konkretne zjawisko na tle abstrakcyjnego fenomenu kultury, postawiła pytania o istotę języka i jego rolę w kulturze. Zajęła się analizą problemową wybranych zjawisk zachodzących w omawianych państwach, snuła rozważania o pierwszym symbolu identyfikacji grupowej społeczeństwa, oceniła rolę prekursorów idei indywidualizmu w Iranie i Rosji, dokonała także interesujących porównań i podsumowań. • Celem autorki było przede wszystkim przedstawienie, w jaki sposób kultury „komunikują się”, jak przebiega dialog między ludźmi, należącymi do różnych kultur oraz jakie są i mogą być skutki dobrego lub złego zrozumienia partnera w dialogu. • Opracowała : Barbara Misiarz • Publiczna Biblioteka Pedagogiczna w Poznaniu
foo