Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Wolność wymaga poświęceń, a jej uzyskanie sprawia, że ludzie odczuwają, iż otacza ich zupełnie nowe powietrze. Niestety, czasami podstępem pojawia się zamęt, który w krwawy sposób przypomina o potrzebie kolejnych ofiar… • Rok 1792, Francja. André Valière urodził się jako szlachcic, ale finalnie porzuca wszystko, co związane z jego pochodzeniem i zostaje żołnierzem, co ratuje go od śmierci. Ojca zgilotynowano, a André popiera nowy ład. Życie się komplikuje, gdy przełożony mężczyzny, generał Kellermann zostaje postawiony przed sądem, oskarżony o sympatyzowanie z rojalistami. Jean-Luc St. Clair jest młodym adwokatem w pełni poświęconym rządowi, hołdujący wolności i równości. Rozpoczyna pracę w Paryżu, rzucając intratną posadę u boku teścia, głównie po to, aby żyć w zgodzie ze swoimi poglądami. Jego żona, Marie, boryka się z brakiem żywności i próbuje jak najlepiej wychować ich syna. Losy Jean-Luca i André łączą się, gdy adwokat postanawia bronić Kellermanna, walcząc o prawo do wypowiadania myśli, mimo możliwości awansu pod patronatem mściwego prokuratora Lazare’a, poplecznika Robespierre’a. To właśnie Valière ma być świadkiem w sprawie. Na domiar złego, mężczyzna zakochuje się w młodej wdowie, Sophie de Vincennes, spokrewnionej z wrogiem jego rodziny, generałem Muratem. Bohaterowie zaczynają zauważać, że są tylko pionkami w cudzej grze… • Oto moje drugie spotkanie z Allison Pataki, lecz tym razem towarzyszy jej brat. Przyznam, że zawsze trudno mi było wyobrazić sobie wspólne pisanie książek i nadal nie do rozumiem tego konceptu, choć podziwiam. Ciężko oceniać całość pod kątem każdego autora osobno, więc postanowiłam, iż nie będę rozdzielać rodzeństwa, a wszystkie plusy i minusy muszą wziąć na dzielone konto. Przed miesiącem zauważyłam w zapowiedziach to charakterystyczne nazwisko, wspomniałam niesamowitą przygodę z „Sisi”, którą przeczytałam prawie dwa lata temu, automatycznie zamówiłam egzemplarz najnowszej powieści. Czy wysoko postawiłam poprzeczkę? Nie do końca, ponieważ do „Sisi” podchodziłam bardziej emocjonalnie, z powodu mojego zainteresowania postacią. Aczkolwiek Wielka Rewolucja Francuska również intryguje, zwłaszcza okres z „W cieniu gilotyny”, gdy mamy szansę obserwować niepokojące zmiany społeczne, które wówczas zachodziły. Jednak warto także docenić odpowiedni styl. • Książkę czyta się szybko i lekko, pomimo dość poważnej tematyki. Przyjemny język, bez udziwnień potrafiących wyprowadzić z rytmu. Dużo pracy włożono w odmalowanie dobrego tła, odtworzenia atmosfery Francji pogrążonej w bezładzie. Można odnieść wrażenie, że podróżuje się razem z postaciami, wspólnie obserwując wiele tragicznych wydarzeń, ale też tych pięknych, jak zakochanie. Na uwagę zasługuje zachowanie proporcji między smutkiem a radością, omijając zbytnie przytłaczanie. Niektórych mogą znudzić opisy bitew, jednak zaręczam, iż warto przez nie przebrnąć, bo akcja nieustannie się rozwija, a z każdą kolejną stroną losy bohaterów ciekawią coraz bardziej. Są zgrabnie nakreślone, wzruszające, acz nie melodramatyczne. • Jeśli chodzi o fakty historyczne, to jak w przypadku „Sisi” — nie bierzcie wszystkiego za pewnik. Autorzy ponaginali różne daty i sytuacje, co nie przeszkadza, gdy jesteśmy świadomi. Gorzej, jeżeli ktoś zacznie je powtarzać w formie prawdy absolutnej. Doskonale wiem, że wielu poczuje fascynację epoką, co rozumiem. Wówczas należy sięgnąć po pozycje skupione na tematyce dziejów Francji, porównać sobie fikcję z rzeczywistością. Myślę, iż powieść Patakich może być świetnym zachęceniem do zainteresowania historią, w każdym jej wymiarze. • Fabuła toczy się głównie wokół Andre i Jean-Luca, aczkolwiek zdradzę, że najbardziej spodobały mi się postacie kobiece. Mocno żałuję, iż nie dano im więcej miejsca! To one, mimo grania w tle, stały się siłą napędową wielu chwil. Antagonistów również porządnie skonstruowano, dobrze spełnili swoje role, wzbudzając we mnie mnóstwo negatywnych emocji, co w tym przypadku jest wskazane, oczywiście! Trzeba nadmienić! Natkniecie się na kilku bohaterów istniejących w naszym świecie, ładnie wplecionych w akcję. Nawracając na moment do Marie, czyli żony Jean-Luca — symbolizuje te kobiety, których wartość była niegdyś umniejszana, tylko ze względu na płeć. I trochę przykro, że nie poświęcono jej całej książki. • „W cieniu gilotyny” to świetna propozycja przede wszystkim dla osób, które uwielbiają powieści historyczne osadzone w romantycznej fabule. Allison Pataki po raz kolejny udowodniła, że wspaniale czuje się w takim klimacie, natomiast praca jej brata pokazuje, iż kooperacje bywają interesujące. Rodzeństwo dobrze nakreśliło chaos tamtych czasów, a na niedociągnięcia można przymknąć oko.
-
„Fotografia jako potężne medium wyrazu i komunikacji oferuje nieskończoną różnorodność postrzegania, interpretacji i działania” — rzekł niegdyś sam Ansel Adams. Każde zdjęcie jest w pewien sposób cenne, ale bywają fotografowie, którzy potrafią przekazać magię… • Vivian Maier to nazwisko znane w świecie fotografii od stosunkowo niedawna. Jedenaście lat temu, a dwa przed jej śmiercią, trzech kupców nabyło wykonane przez nią negatywy, odbitki, nagrania, gdy przestała opłacać miejsce, gdzie je przechowywała. Największą kolekcję uzbierał niejaki John Maloof, który dopiero po odejściu Maier odkrył jej dane. Kobieta zaczęła zdobywać sławę, a za życia tego nie zaznała. Apogeum nadeszło wraz z premierą filmu „Szukając Vivian Maier”. Dzisiaj to właśnie Maloof zajmuje się spuścizną artystki, liczącą, między innymi, sto tysięcy negatywów. Lecz postać fotografki nadal jest enigmatyczna. Trudno sobie wyobrazić myśli oraz odczucia, trzeba się kierować wskazówkami pozostawionymi w przejmujących zdjęciach. Christina Hesselholdt w beletryzowanej biografii oddaje głos samej zainteresowanej i kilku osobom z jej otoczenia, pokazując w skrócie drogę Vivian, od dzieciństwa aż do śmierci. Obserwujemy przygody z aparatem, pracę jako niania, podróż do Francji. Pojawia się sporo odpowiedzi, ale też mnóstwo fascynujących pytań. Kim tak naprawdę była Vivian? Dlaczego nie uzyskała sławy, choć ze swym talentem miała na to okazję? Czym stała się dla niej pasja? • Fotografia to bardzo ważny aspekt mojego życia, z wielu powodów. Z naciskiem na tę tradycyjną, pochłaniającą czas spędzony w ciemni, mającą w sobie tę tajemnicę, gdy nie jesteśmy świadomi, jak rzeczywiście będzie prezentowało się dane zdjęcie. Długo mogłabym wymieniać ukochanych artystów z tej dziedziny, lecz ktoś zajmuje szczególne miejsce — właśnie Vivian Maier. Odkryłam ją dzięki filmowi dokumentalnemu w reżyserii Johna Maloofa i Charliego Siskela. Od tamtej pory to ona przychodzi mi do głowy podczas myślenia o ludziach, którzy pojmowali sens fotografii w sposób podobny do mnie. Naprawdę czekałam na polską premierę książki o Viv, a kiedy otrzymałam swój egzemplarz, to sięgałam po niego mnóstwo razy. I podejrzewam, że jeszcze niejednokrotnie wrócę do historii opowiedzianej przez Christinę Hesselholdt, ponieważ stworzyła ją w niesamowitej formie. Trafiła w moją wrażliwość idealnie. • Muszę przyznać, że trochę bałam się, iż autorka zacznie uderzać w banał, przejaskrawi sytuacje, dopowie dużo niepotrzebnych rzeczy. Nie ukrywajmy, życie Vivian Maier nadal jest zagadkowe. Podziwiamy jej twórczość, możemy nakreślić rys charakteru z informacji pochodzących od osób, które ją w jakimś stopniu znały. Choćby wychowankowie, pracodawcy. Ale to ciągle za mało, chyba częściowo na tym polega fenomen Maier — ciekawości. Hesselholdt czekała ciężka przeprawa, biografia artystki zawiera sporo luk, a należało je wypełnić tak, aby nie wpadać w przesadę. I uważam, że pisarka wyszła z tej próby obronną ręką, gdyż idealnie zachowała granicę między prawdą a fikcją. • Oprócz narratora, jest kilka kolejnych punktów widzenia. Więc czytamy wypowiedzi nie tylko głównej bohaterki, lecz mamy też wgląd w historię, na przykład, jej pracodawców i podopiecznej. Ciekawostką może być fakt, iż te postaci są zlepkiem paru osób, także wydarzenia z ich udziałem. Ludzie, którzy interesowali się Maier przed lekturą z pewnością wyłapią te smaczki, skojarzą sytuacje z tymi wspominanymi w filmie. Całość wypada dość poetycko, jednak bez wydumania. Zauroczyły mnie porównania, fabuła płynie spokojnym rytmem, choć porusza ciężkie kwestie. • To książka głównie o emocjach, a fotografia jest tłem. Bardzo spodobało mi się nakreślenie dysfunkcyjnego dzieciństwa Vivian, mającego wpływ na jej przyszłe losy. Relacje z rodzicami, bratem, stosunek do mężczyzn. Wszystko fascynuje, ale równocześnie sprawia, że czujemy ogromny smutek. Na uznanie zasługuje wątek dziewczynki, którą Viv się opiekowała, przeżywającej podobne do swej niani problemy. Z kart powieści bije istota naszej bohaterki, ekscentrycznej, skromnej, stroniącej od ludzi, a jednocześnie tak odważnej, iż umiała wnikać w ich wnętrza za pomocą swych aparatów. Chciałabym pewnego dnia poznać ten rodzaj siły. Plastyczny opis zdjęć, miast, uczuć — jedna z najcudowniejszych pozycji przeczytanych przeze mnie w tym roku. • Książka Christiny Hesselholdt jest po prostu unikatowa. Mogę ją polecić i miłośnikom twórczości Vivian, i osobom, które nigdy wcześniej o niej nie słyszały. Piękna oraz przejmująca lektura. Rekomendacja Chrisa Niedenthala chyba najlepiej oddaje sens całości. „Biografia — bez biografii, o fotografii — bez fotografii”, nic nie trzeba dodawać.
-
Julia Hartwig zmarła niemal rok temu. Pamięć o niej ciągle trwa i najprawdopodobniej będzie trwała jeszcze przez długie lata — pozostawiła po sobie nieśmiertelną poezję, która nieustannie podbija serca kolejnych czytelników. Wiersze aktualne oraz poruszające, pełne pasji. Łatwo się z nimi utożsamiać… • Poetka, eseistka, tłumaczka. Przyszła na świat w Lublinie. Była córką fotografa Ludwika Hartwiga i Marii Birjukow, siostrą Edwarda, fotografika, i Walentego, endokrynologa. Jej debiut poetycki miał miejsce w gazetce szkolnej, gdzie opublikowała swój wiersz „W słońce”. W czasie wojny łączniczka Armii Krajowej, studiowała też polonistykę i romanistykę na Tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Następnie na Uniwersytecie Warszawskim oraz Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Kilka lat spędziła we Francji, jako stypendystka rządu francuskiego. Ten okres życia miał duży wpływ na jej twórczość. Mieszkała również w Stanach Zjednoczonych. To biografia niezwykle fascynująca, silnie związana z poezją, którą Hartwig tworzyła. Anna Legeżyńska w swej książce odkrywa te subtelne nici łączące egzystencję ze sztuką, nie naruszając dobrego smaku, prywatności. Razem z autorką śledzimy mnóstwo ciekawych faktów dotyczących Hartwig, a przede wszystkim tego bogatego dorobku artystycznego. • Z twórczością Julii Hartwig zetknęłam się stosunkowo późno. Oczywiście, jej nazwisko zawsze było mi znane, ale nie miałam okazji, aby lepiej zgłębić się w tę poezję. Nadrobienie zajęło mi pewien letni miesiąc, gdy zupełnym przypadkiem trafiłam na wiersz, o ironio, nazwany „Listopad”. W tamtej chwili poczułam dziwną więź z autorką, czytałam ciągle, aż do zmęczenia. Hartwig nadal pozostaje jedną z moich ukochanych poetek, a informację o jej śmierci przyjęłam z wielkim smutkiem. Lubię wspominać te mądre oczy, piękne słowa. W takich chwilach doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że człowiek istnieje, dopóki trwa pamięć o nim. Dlatego tak ważne jest przygotowanie publikacji o danej postaci, poszerzanie wiedzy na jej tematu, lecz z naciskiem na twórczość, do której życie prywatne powinno być dodatkiem. Bez przekraczania granic, bez nadmiernego szukania. • Anna Legeżyńska podołała zadaniu. Skomponowała książkę, która zawiera w sobie mnóstwo interesujących informacji, ale jednocześnie nie sprawia, że czujemy pewien dyskomfort. Wydaje mi się, iż sporo osób zna tę emocję, gdy czytamy o kimś słynnym, a mamy ochotę przymknąć oczy, nie ingerować w „pikantne” szczegóły. Przyznam, od samego początku miałam dość duże wymagania wobec tej pozycji. Nie będę oszukiwać — poprzednie tomy z serii „Projekt: Egzystencja i Literatura” postawiły wysoko poprzeczkę. I tym razem się nie rozczarowałam, a „Wdzięczność” chyba stała się moją ulubioną częścią. Troszkę ze względu na bohaterkę, lecz wykonanie jest argumentem kluczowym. • Za niezwykle ciekawy uznaję temat dotyczący kobiecych cech poezji Hartwig. Nie są one oczywiste, niczym u Poświatowskiej, której wiersze momentami określałam jako „duszące”. Cieszę się, że poruszono ten wątek, gdyż przez długi czas był w kręgu mych zainteresowań, a nie potrafiłam znaleźć odpowiedniej monografii. Legeżyńska zwraca uwagę na rozległą symbolikę, a tę można interpretować na różnorakie sposoby. Taką twórczość trudno byłoby sklasyfikować wśród stereotypowego ujęcia żeńskich autorek, chociaż spojrzenie Hartwig na wiele stricte kobiecych tematów (jak macierzyństwo) czaruje delikatnością, subtelnością. • Wydanie, już klasycznie, zasługuje na uznanie. Odpowiedni dobór zdjęć, obszerna bibliografia, indeks nazwisk, czyli potrzebne dodatki. Tytuł monografii nie jest przypadkowy. Hartwig w wierszach często podkreślała swe dziękczynienie wobec istnienia, traktując je jak dar. To robi wrażenie, biorąc wszystkie tragiczne wydarzenia, które ją spotykały. Śmierć Ksawerego Pruszyńskiego, mająca wielki wpływ na opinie Julii dotyczące odchodzenia. Jednocześnie nie przelewała tamtego bólu w wiersze, wolała skryć się za osłoną samotności, co jest zrozumiałe. Nigdy nie tworzyła erotyków, lecz jej doświadczenia związane z miłością do Prószyńskiego pięknie ujmowała w uniwersalny sposób, jeszcze przed jego niewyjaśnionym wypadkiem. Legeżyńska trafnie zauważa możliwość otwartego pojmowania, zgodnie z odczuciami czytelnika. • Oto książka, która naprawdę pochłonie admiratorów twórczości Julii Hartwig, osoby zainteresowane jej bogatym życiorysem, ale chcące zachować takt i dystans. Monografia Legeżyńskiej opowiada o najważniejszych kwestiach, przybliżając portret kobiety fascynującej oraz wierszy, posiadających wiele form interpretacji.
-
Balet wygląda pięknie. Smukłe ciała, delikatne ruchy, a całości dopełnia wspaniała muzyka. Jednak nie do końca zdajemy sobie sprawę z faktu, ile wyrzeczeń wymaga od tancerza jego praca. Pasja miesza się z bólem, a chęć osiągnięcia perfekcji spędza sen z powiek… • Rok 1977, Nowy Jork. Jedenastoletnia Mira jest aspirującą baletnicą. Ucieka w taniec, gdyż ma dosyć wysłuchiwania nieustannych kłótni między rodzicami. W końcu ojciec się wyprowadza, a odpowiedzialność za dom spada na barki matki Miry, wyzwolonej malarki, która nie do końca sobie z tym radzi. Młoda tancerka skupia uwagę na swoich przyszłych sukcesach. Jej mentorem (również specyficznym przyjacielem) zostaje znacznie starszy Maurice Dupont, mocno zawraca jej w głowie. Dziewczyna dostaje się do prestiżowej szkoły baletowej i wydaje się, że prawdziwa sława stoi przed nią otworem. Ale los bywa kapryśny, a Maurice pokazuje inne oblicze. Rok 2016, Ohio. Kate jest profesorem tańca w college’u. Jej poukładane życie zaczyna się psuć, gdy kobieta wdaje się w nieplanowany romans ze swoją studentką, który może poważnie zagrozić jej karierze. Na domiar złego, Kate otrzymuje dziwny list od osoby uważanej od dawna za zmarłą. Podpisany po prostu „M.”, co jednak znaczy wiele. Nadchodzi pora, aby stawić czoła demonom z przeszłości i pokonać strach paraliżujący od wielu lat… • Od wczesnego dzieciństwa uwielbiam balet i wszystko, co z nim związane. Minęło sporo czasu od kiedy sięgnęłam po książkę dotykającą tej tematyki, ale nadarzyła się okoliczność do nadrobienia zaległości. Z pewnych względów nigdy nie udało mi się zostać zawodową tancerką, aczkolwiek ciągle czerpię ogromną przyjemność z obcowania ze światem baletu, choćby za pomocą literatury. Jak tylko zauważyłam zapowiedź powieści autorstwa Wilson Sari, to wręcz automatycznie ją zamówiłam. Uwaga, opis mnie zmylił! W pozytywnym sensie. Okazało się, że taniec jest zaledwie tłem dla historii, subtelnie ukazującym swą obecność, lecz wydarzenia to przykrywają. Spodziewałam się większej dawki mojej pasji, w zamian otrzymałam świetny kawałek psychologicznego spojrzenia na utraconą niewinność. Swoją drogą, okładka absolutnie mnie zauroczyła, pięknie się prezentuje. Mimo tego, iż kojarzy się z lekkim romansem. • Akcja snuje się dość powoli, rytmicznie, nieco jednostajnie. To sprawia, że cierpliwie możemy delektować się lekturą, aczkolwiek całość została tak skonstruowana, iż na jej przeczytanie wystarczy dzień, dwa. Przypominają mi się filmy, polegające na obserwacji długich kadrów pozbawionych dialogów, a mimo wszystko nie odczuwamy znużenia, ponieważ przesuwające się obrazy trzymają w napięciu. Oto właśnie książka Sari Wilson — osobiście nie zdziwiłabym się, gdy usłyszymy o premierze ekranizacji. Jest w tym jakaś specjalna atmosfera, trudno ubrać ją w słowa. Autorka posiada swój charakterystyczny styl, co zaskakuje, biorąc pod uwagę fakt, iż mamy do czynienia z debiutem. • Tajemniczo przedstawia się narracja, prowadzona z dwóch perspektyw. Przeżycia dziewczynki i dorosłej kobiety, które się splatają i szybko zauważamy powiązania. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów fabuły, ale mogę nadmienić, że oglądamy przemianę Miry w Kate. Jak do tego doszło, już dowiecie się sami. Wilson naprawdę dobrze opisała napięcie targające tymi ludźmi, różnymi w obliczu minionych lat, a jednocześnie, w głębi serca — identycznymi, ciągle przerażonymi. Od Kate aż bije melancholia, doskonale widać bagaż jej tragicznych doświadczeń, pogubienie, pomimo pozornie poukładanych priorytetów. • Sari Wilson swoją wiedzę czerpała też z własnej przeszłości, gdyż była tancerką. Dzięki temu jej powieść zyskuje na wiarygodności, co wyczuje nawet laik. Przygodę zakończyła w wieku czternastu lat, przekazała Mirze realne emocje, tę radość z bycia elementem czegoś większego, euforię wynikającą z coraz lepszych rezultatów, treningów. Równocześnie obnażyła te ciemne strony baletu, o których często słyszymy w mediach, chociaż niezbyt się nad nimi zastanawiamy, podziwiając wygimnastykowane ciała na scenie, zwinne oraz eleganckie ruchy. Myślę, że teraz, po przeczytaniu tej pozycji już inaczej będę spoglądała na te dziewczęta, jeszcze mocniej doceniając cały trud włożony w dążenie do perfekcji. • Książka Sari Wilson z pewnością spodoba się osobom, które lubią słodko-gorzkie powieści, skupiające się na życiu wewnętrznym głównego bohatera. Autorka świetnie poprowadziła akcję, wplatając interesujące wątki i ukazując skomplikowane portrety psychologiczne, wzbudzając w czytelniku ogromną gamę emocji. Lektura idealna na wolne popołudnie, spędzone w ogrodzie, przy filiżance owocowej herbaty.
-
Śmierć wydaje się być czymś absurdalnym. Dotyczy obcych, ale nie nas. Sądzimy, że będziemy żyć wiecznie, tak samo nasi bliscy. Jednak przychodzi bolesne przebudzenie, gdy odejście zaczyna stawać się czymś realnym. Jak zrozumieć przemijanie? • Magdalena i Aleksander Gref są szczęśliwym małżeństwem, które wspólnie wychowuje dzieci. Spokojne dni zostają brutalnie przerwane. Ich córka, dwuletnia Oleńka, skarży się na ból brzucha. Apatyczna i marudna, cierpi. Diagnoza lekarzy przeraża rodziców — neuroblastoma. Rak, dotykający przede wszystkim maluchów. Mimo strachu, para rozpoczyna walkę o przyszłość Oli, sięgając po każdą metodę mogącą ją uratować. Zaczynają dzielić czas między dom a szpital. Tak właściwie, to ten ostatni domem się staje. W tym okresie czternastoletnia Karolina Majewska również zmaga się z chorobą. Dowiaduje się, że jej organizm został bezwzględnie zaatakowany przez chłoniaka. Dziewczynę wychowuje tylko matka, gdyż ojciec opuścił je przed laty i wyjechał do Australii. Do jej życia wkrada się też kolejna nowość — przyrodni brat, Wiktor. Losy Karoliny splatają się z losami Oleńki. Dzieli je różnica wieku, ale tworzy się prawdziwa przyjaźń, która owocuje pomocą dla innych dzieci. Młoda Majewska nie chce płakać, zamykać się w sobie. Postanawia działać… • Książki dotykające tematu ciężkich chorób i śmierci są specyficzne w odbiorze. Trzeba mieć konkretny nastrój ku takiej lekturze, ponieważ bywa przytłaczająca w swojej autentyczności i ukazywaniu niesprawiedliwości tego świata. Tym bardziej, gdy fabuła toczy się wokół dzieci. Przyznaję, że odczuwałam dużą ciekawość, zwłaszcza z racji tylu pozytywnych recenzji. Równocześnie, czekałam na porządny moment, bo ciągle czułam, iż to nieodpowiednia pora. Jakbym nie mogła udźwignąć palety emocji, której pojawienia się spodziewałam. Już po skończonej książce stwierdzam — to był dobry wybór, wyciągnęłam z powieści wszystkie najlepsze cechy. Czytałam ją stosunkowo długo, lecz nie z powodu znudzenia albo źle poprowadzonej narracji. Po prostu musiałam stopniowo układać sobie informacje, oswajać towarzyszące mi uczucia. Bywało ciężko, co, wbrew pozorom, świadczy o znakomitym talencie Nataszy Sochy. Stworzyła coś naprawdę przejmującego, do głębi, spędzającego sen z powiek. • Ciekawostką jest fakt scalenia fikcji i rzeczywistości. Magdalena i Aleksander Gref istnieją, ich pociecha zachorowała. To notatki i pamiętniki Magdy posłużyły jako inspiracja oraz ogromna pomoc przy pisaniu powieści, nadając odpowiedni ton. Natomiast Karolina powstała z połączenia kilku różnych osób. Pewnego razu Socha usłyszała od przyjaciółki o córce jej znajomych, która mimo białaczki starała się pomagać innym dzieciom. Zapożyczono od niej imię, ale stała się przede wszystkim symbolem dla tych dzielnych ludzi chcącym rozszerzać dobrą energię, na przekór ich własnemu bólowi. Takie tło ujmuje wiarygodnością, ważną w kwestii tego typu literatury, z czym chyba wielu się zgodzi. • Nie chcę rozpisywać się o aspektach technicznych, bo w tym przypadku nie są najważniejsze. Aczkolwiek muszę wspomnieć, iż Socha ma lekkie pióro, a jej styl charakteryzuje wielkie skupienie na życiu wewnętrznym bohaterów. Ujęła mnie siła płynąca od dzieci, przewyższająca moc większości dorosłych. Nie wynika ona z braku wiedzy na temat powagi sytuacji. Jest naturalna i szczera, możemy brać przykład z maluchów oraz nastolatków, okrutnie doświadczonych przez los, lecz jednocześnie patrzących z optymizmem w przyszłość. Przyznaję się, uroniłam kilka łez w trakcie czytania. • Trzeba nadmienić o samym zakończeniu. Świetne dopełnienie całości, bo nie jest przesłodzone albo zbyt melodramatyczne. Warto zaopatrzyć się w paczkę chusteczek, ewentualnie od razu dwie, zaręczam. Smutek potrafi zbić z nóg, chociaż z każdej strony bije nadzieja, silne wzorce, co idealnie połączono. Pięknie uświadamia, jakie problemy sprawia słuszne podejście do choroby. Jakimi wojownikami są rodzice i dzieci, robiący cokolwiek w ich mocy, aby wzbudzić uśmiech na swoich oraz cudzych twarzach. Dzięki książce Nataszy Sochy nadchodzi refleksja, czy ktoś wokół nas nie potrzebuje pomocy, zwyczajnego pozytywnego gestu. Cudowne opcje ciągle się pojawiają — wolontariat, różnorakie akcje prowadzone przez fundacje. Podanie ręki nic nie kosztuje. • „Apteka marzeń” jest historią wstrząsającą, lecz przepiękną. Myślę, że każdy powinien ją przeczytać, bez względu na gust literacki, bo z tej lektury wynosi się samo dobro. Ja również gorąco zachęcam, abyśmy rejestrowali się w bankach dawców szpiku, gdy mamy tę możliwość. Banalnie, ale prawdziwie: to uratuje czyjeś życie.