Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
W "Broken Silence" poznajemy dalsze losy Oakley i Colea - cztery lata po tym, jak zakończyły się wydarzenia z "Silence". I choć wydawać by się mogło, że to właśnie w pierwszym tomie serii musieli się oni zmagać z ogromnymi problemami, to dopiero w dwójce zaczyna się robić jeszcze ciężej. Oakley musi podzielić się ze wszystkimi tym, co od dawna tak bardzo starała się ukryć - musi ponownie zmagać się ze swoim najgorszym koszmarem. Mówiąc Szczerze trochę wątpiłam w to, że w drugim tomie autorce uda się zamieścić coś, co w takim samym stopniu mnie zafascynuje, jak to było na początku. A tu proszę, taka niespodzianka! Wbrew pozorom udało jej się to wszystko napisać w taki sposób, aby całkowicie skupić na sobie uwagę czytelnika. Bardzo spodobało mi się też to, jak zmienili się Oakley i Cole. To znaczy owszem, cały czas byli sobą, ale jednak stali się dojrzalsi, a jeszcze Oakley, która w końcu zaczęła mówić! Jak dla mnie duet Oakley i Cole to strzał w dziesiątkę! Wielkim plusem tej książki jest jeszcze opowiadanie "Silent Night", które znajduje się na końcu powieści. Jest ono idealnym dopełnieniem całości! Także jeśli o mnie chodzi to ja jestem w 100% na tak! I niesamowicie się cieszę, że ta świetna książka jest także moim kolejnym patronatem!
-
Na prawdę nie spodziewałam się tego, że ta niepozorna biała książeczka będzie skrywała w sobie historię, która tak niesamowicie mnie zainteresuje i sprawi, że nie będę mogła o niej zapomnieć na długo 😱 Poznajemy w niej historię Ally - dziewczyny, która postanawia uciec z domu, aby w końcu móc wieść życie bez udawania i nakazów rodziców. Aby w końcu móc być sobą. Los zmusza ją do wynajęcia pokoju w mieszkaniu Kadena - strasznie aroganckiego i wrednego chłopaka, który swoim zachowanie i różnymi zasadami niesamowicie utrudnia życie dziewczyny. No ale jak pewnie się domyślacie, tą dwójkę powoli zaczyna coś do siebie ciągnąć, chociaż żadne z nich nie chce się do tego przyznać 😈 Sama historia jest z pozoru zwyczajna, ale autorce udało się ją tak podrasować, że wszystko tworzy spójną i bardzo wciągająca całość! Bohaterowie już od samego początku zdobyli moje serce, a sam Kaden trafił na moją listę książkowych mężów 👰 - i to bardzo blisko podium! Mona Kasten ma niesamowity styl, który całkowicie mnie urzekł i sprawił, że sięgnę po wszystko co wyjdzie spod jej pióra! • Także ja z niecierpliwością czekam teraz na kolejne tomy! "Begin again" to fantastyczna książka, a jeśli gustujecie w powieściach NA i romansach to zdecydowanie wasze MUST HAVE! 😍
-
Szczerze to gdy tylko usłyszałam o tej książce i gdy dowiedziałam się, jaką historię w sobie zawiera, niesamowicie się na nią nakręciłam i dość dużo zaczęłam od niej wymagać. Miałam nadzieję poznać fantastyczną powieść napisaną genialnym stylem, który nie pozwoli oderwać mi się od lektury. I chociaż z tym pierwszym nie miałam najmniejszego problemu, to jednak z tym stylem autorki było dosyć średnio... Jednak zanim przejdziemy do szczegółów, chciałabym najpierw nakreślić wam trochę, o czym Mój przyjaciel kot jest. • Nasza przygoda z ów książką zaczyna się od poznania Michaela Kinga - bezdomnego czterdziestoparoletniego mężczyzny, który już od bardzo dawna mieszka na ulicach Portland. Jak każda taka osoba i Michael, zwany przez przyjaciół Węszycielem, ma swoją historię, która sprowadziła do na tą drogę i którą to poznajemy podczas lektury. Pewnego razu, wraz ze swoim przyjacielem Stinsonem, mężczyzna znajduje zranioną, wychudzoną i bardzo przestraszoną kotkę Z racji swojej miłości do zwierząt, Michael postanawia przygarnąć na jakiś czas to małe stworzenie, bo wie, że długo na ulicach Portland by nie przeżyła. Opatruje więc jej rany, karmi ją i stara się stworzyć dla niej przyjemny kącik, jednocześnie próbując odnaleźć jej właściciela. Szybko wychodzi jednak na to, że nie tak łatwo odnaleźć pana kotki, którą nazywa Tabor. W końcu ta osobliwa para bardzo się ze sobą zaprzyjaźnia i wyrusza w podróż przez Stany. • Równolegle poznajemy również historię Rona, czyli właściciela Tabor (a raczej Mata Hari). Poznajemy uczucia, jakie targają mężczyzną po stracie ukochanego zwierzaka, obserwujemy jego powolnie rozwijające się szaleństwo jednak co najważniejsze, razem z bohaterem cały czas trzymamy się nadziei, że Mata żyje i kiedyś do niego wróci. • Powyższy opis jest tylko takim ogólnym zarysem tego, co prezentuje sobą cała historia. Bardzo spodobało mi się to, że autorka postanowiła w swojej powieści przedstawić również wszystkie te emocje, jakie towarzyszom bohaterom i jakimi, przede wszystkim, obdarzają małą kotkę. To zaskakujące, jak takie jedno małe stworzonko może odmienić czyjeś życie i jak mocno człowiek może być do niego przywiązany. • Gdy w trakcie czytania uświadamiałam sobie raz za razem, że cała ta historia wydarzyła się na prawdę, jeszcze bardziej nie mogłam wyjść z podziwu nad wyjątkowością Tabor oraz nad tym uczuciem, jakie zarówno Michael, jak i Ron obdarzyli tego zwierzaka. Dodatkowo te wszystkie opisy zachowania kotki, ta jej mądrość i wyrozumiałość jeszcze bardziej chwyciły mnie za serce. Czytając książkę cały czas myślałam o tym, że tą historię powinien poznać każdy, kto nigdy nie doceniał kotów, Wszyscy zawsze myślą, że to psy są najlepszymi przyjaciółmi człowieka, a koty to tylko te urocze puchate stworzenia, które mają człowieka tak na prawdę gdzieś. Ta książka świetnie pokazuje, jak błędne jest myślenie tych, którzy nigdy nie mieli prawdziwego kontaktu z kotami. Choć sama po moim kocie widzę, że te zwierzęta mają swój własny charakter i nigdy nie będą robić tak, jak człowiek sobie wymyślił, to nie wyobrażam sobie tego, żeby mogły zachowywać się inaczej. One również czują głęboką więź ze swoim panem, chociaż pan to nie jest dobre słowo. Człowiek jest dla kota obrońcą i jego towarzyszem. To właśnie dzięki tej swojej indywidualności są one takie wyjątkowe i niesamowite. • Na początku wspomniałam o tym, że byłam zawiedziona stylem autorki no i niestety to jest prawda. Samą książkę czytało mi się bardzo źle, bo choć historia niesamowicie mnie ciekawiła, to jednak autorka opisała ją w taki nudny i bardzo dłużący się sposób, że mam wrażenie, że dobrnięcie do końca powieści zajęło mi całe lata. Było tutaj zdecydowanie za dużo zbędnych opisów - wiele rzeczy można byłoby skrócić, a i tak zachowałoby się cały sens i ważne elementy. Autorka nie potrafiła moim zdaniem przyciągnąć uwagi czytelnika - tą rolę wykonała w pełni historia Węszyciela i Tabor. Wydaje mi się, że gdyby nie to, książka byłaby dla mnie kompletną klapą. • Już po zakończeniu głównej części książki mamy zawarty fragment, w którym autorka opowiada o swoim spotkaniu z poszczególnymi bohaterami, już po całej tej historii z Tabor. Opowiada tam o tym, jak dalej potoczyły się ich losy. Tam zrobiła to fantastycznie! Pisała z własnej perspektywy i przez to było widać, że wie o czym pisze i jak w pełni oddać charakter tych sytuacji. Dla mnie cała książka mogłaby zostać napisana w taki sposób. • Podsumowując więc, warto sięgnąć po książkę Mój przyjaciel kot tylko po to, aby poznać tą wspaniałą i wzruszającą historię Michaela, Rona i ich wspólnej kotki. Szkoda, że styl, w jakim została napisana książka tak bardzo wszystko psuje i zniechęca do do czytania. Ja, choć bardzo się cieszę, że poznałam losy Tabor, to jednak czuję się, jakbym całkowicie zmarnowała ten czas, który na to straciłam. Opowiedzenie tej historii miało spory potencjał - szkoda, że został on tak bardzo zmarnowany... • Czy polecam? I tak i nie. Tak, no bo wiecie - Tabor. Nie, bo styl skutecznie utrudnia czytanie.
-
Książka Kocham cię bez słów jest pierwszą z cyklu zatytułowanego The Field Party. Jak to chyba zawsze bywa w powieściach Abby Glines, poznajemy tutaj historię dwóch osób - Maggie Carleton oraz Westa Ashby. Na wstępie powieści dwójka ta nie ma ze sobą kompletne nic wspólnego - jedyną rzeczą, a raczej osobą, która je łączy jest kuzyn Maggie Brady, będący jednocześnie najlepszym przyjacielem Westa. Każdy z bohaterów skrywa pewną tajemnice, której za żadne skarby nie chce wyjawić nikomu, ze swojego najbliższego otoczenia. W przypadku Westa jest to choroba ojca, która bardzo szybko doprowadza go do granicy życia, natomiast u Maggie sprawa ma się całkowicie inaczej - była ona świadkiem morderstwa swojej matki, którego na domiar złego dokonał jej ojciec. Od tego czasu dziewczyna milczy i komunikuje się z innymi tylko w przypadku na prawdę ważnej potrzeby i to za pośrednictwem kartki i długopisu. Czy dwie przypadkowe osoby mogą uratować siebie nawzajem? • Gdy zaczynałam czytać Kocham cię bez słów byłam bardzo podekscytowana tym, co mogę poznać w środku. Oczekiwałam od tej książki na prawdę wiele, no bo w końcu jak dotąd chyba nigdy nie rozczarowałam się żadną powieścią autorki. Myślę, że chyba właśnie za mocno się nastawiłam i przez to się dość mocno rozczarowałam. Od razu jednak sprostuję - nie, żeby książka była tak koszmarna, że aż nie można na nią patrzeć. Po prostu zabrakło w niej tego czegoś, a i miejscami miałam wrażenie, że była robiona na siłę. Wiem, że książki Abby Glines nie należą do grona tych mocno ambitnych pozycji, ale autorka zawsze bardzo potrafiła mnie zaciekawić. W tym przypadku po prostu nie zaskoczyło - dla mnie Kocham cię bez słów była po prostu nudna. • Jedną z rzeczy, które przyczyniły się do takiej a nie innej mojej opinii są na pewno bohaterowie powieści. Zazwyczaj mam tak, że uwielbiam postaci wykreowane przez autorkę - zawsze świetnie się z nimi dogaduję (jeśli można tak powiedzieć o postaciach fikcyjnych...), uwielbiam spędzać czas w ich towarzystwie i wydają mi się po prostu bardzo ciekawi. Jeśli chodzi o Maggie i Westa to byli dla mnie niedopracowani. Owszem, każdy z nich miał swoją historię, która czyniła ich bardziej interesujących dla czytelniczych osób, ale chyba na tym by można zakończyć. W ich przypadku szczególnie nie podobało mi się również to, że tak na prawdę większość interakcji pomiędzy nimi była taka, że Maggie wspierała Westa, a on biegł do niej od razu, gdy było mu źle. Czytelnik cały czas był więc w takim napięciu, bo czekał, że może zaraz się tutaj coś wydarzy... a tu nic! Przez całą książkę praktycznie to samo. Nie wiem, może to moja wina, że w taki sposób odebrałam tą książkę, bo jednak czytam tego typu powieści na prawdę sporo i może zwyczajnie mi się już opatrzyły. A może jest po prostu tak, że autorka sama nie do końca wiedziała, jak miałaby tą książkę zaprezentować. Nie podobało mi się również to, że autorka skupiła się tylko i wyłącznie na głównych bohaterach. W przypadku chociażby serii Sea Breeze również mamy tak, że każdy tom odpowiada innym bohaterom, jednakże i tak chociaż trochę autorka stara się przedstawić postaci drugoplanowe tak, aby zaciekawić czytelnika tak na przyszłość, żeby chciało się czytać kolejny tom serii, w którym akurat ten, czy tamten bohater będzie grał pierwsze skrzypce. Tutaj bardzo tego zabrakło. • Sama fabuła jest jak dla mnie trochę mdła. Od chwili, gdy ją przeczytałam minęło już kilka dni, jednakże cały czas mam wrażenie, że to, co autorka przedstawiła na 346 można by było spokojnie zmieścić na jakichś góra 200 stronach. Fabuła to bowiem ciągłe powtórki. Nie dzieje się tam za bardzo nic spektakularnego, tylko wciąż jedno i to samo, czyli jak powiedziałam - West rozpacza i leci do Maggie. Koniec. To dla mnie było po prostu nudne! Owszem, czytałam książkę z zaciekawieniem, ale tylko dlatego że miałam nadzieję, że jednak coś jeszcze się tam wydarzy - ale nic nie było. • Podsumowując więc, Kocham cię bez słów to na prawdę przeciętna książka, która może mocno rozczarować fanów pozostałych książek autorki. Ja przeczytałam ich już dosyć sporo, przez co czuję na prawdę wielkie rozczarowanie. Zabrakło w niej o wiele bardziej przemyślanej fabuły i rozbudowanej historii bohaterów. Przez te wszystkie braki książka jest raczej nijaka i taka... płaska. Powiem wam nawet, że gdybym sięgając po tą powieść zaczynałabym dopiero przygodę z Abby Glines, to chyba nie zdecydowałabym się na to, żeby sięgnąć po kolejne jej powieści. Także, jeśli nie znacie jeszcze powieści tej pani, stanowczo odradzam wam zaczytanie właśnie od tej pozycji. Nie chcę skreślać tej serii już na samym początku - cały czas mam nadzieję, że może jednak dalej będzie lepiej - jednak jeśli i drugi tom okaże się tak bardzo przeciętny, raczej nie będę marnować na tą serię czasu.
-
GWEN dowiaduje się, że Gideon tak na prawdę w ogóle nie darzy jej żadnym uczuciem - to wszystko to była tylko kolejna gra Hrabiego de Saint Germain, w której jak się okazuje Gideon bardzo mocno maczał palce. Żeby tego było mało dziewczyna dowiaduje się, że ukradziony przez Lucy i Paula chronograf znajduje się w jej domu i że to jej dziadek tuż przed śmiercią ukrył go tam, aby dziewczyna mogła go znaleźć. Gwen co raz bardziej zaczyna sobie uświadamiać, że to, w co od tak dawna wierzyli wszyscy wyznawcy idei Hrabiego, boże być tylko jednym wielkim kłamstwem. Jaki jest więc prawdziwy cel Hrabiego - co się stanie, gdy do chronografu zostaną wczytane próbki krwi wszystkich podróżników w czasie? Czy Gwendolyn jest jedyną osobą, która może to wszystko powstrzymać? • NA SAMYM wstępie muszę powiedzieć, że takiego zakończenia serii, jakie zafundowała nam Kerstin Gier ja się kompletnie nie spodziewałam! To znaczy, niby coś tam sobie podejrzewałam, ale nigdy nie przypuszczałam, że będzie właśnie tak, jak było! Autorce na prawdę dobrze udało się zamącić w głowach swoich czytelników, aby nie pozwolić im zbyt łatwo odgadnąć całej tej zagadki. • Jednakże w tym zakończeniu jest też co, co nie do końca mnie usatysfakcjonowało. Jest to akurat taka rzecz, którą mogę zdradzić wam bez spojlerów, więc spokojnie możecie czytać dalej. Chodzi mi o to, że gdy w końcu cała sprawa się wyjaśniła, wszystko ładnie, pięknie, autorka zostawiła nas jednak z wieloma nie do końca wyjaśnionymi kwestiami. Gdybym nie wiedziała, że seria ta składa się tylko z trzech tomów zaczęłabym nawet podejrzewać, że może to nie jest jednak moje ostatnie spotkanie z Gwen. Ale niestety kontynuacji nie będzie, a ja czuję na prawdę spory niedosyt. Zaraz po przeczytaniu książki czułam nawet lekką urazę w stosunku do autorki, bo jednak po niej spodziewałam się, że jednak poświęci na te wyjaśnienia nieco więcej czasu. • HISTORIA sama w siebie jest tak samo fantastyczna, jak w poprzednich dwóch przypadkach. Cały czas coś się tam dzieje, przez co nie można oderwać się od lektury - a książkę pochłania się po prostu jednym tchem! Bardzo mi się podoba, że Kerstin Gier nie zarzuciła nas jakimiś zbędnymi fragmentami, które mogłyby sprawić, że całość czytałoby się bardzo ślamazarnie - w sumie po książkach autorki mogłam się już tego spodziewać. • OCZYWIŚCIE jak zawsze też świetnie czułam się w towarzystwie samej głównej bohaterki i całej jej rodziny. W przypadku książek Kerstin Gier zawsze mam tak, że niesamowicie wielkim uczuciem zaczynam darzyć rodzinę głównej bohaterki - tak samo było w przypadku trylogii Silver. Księgi snów. Nie wiem, czy jest to jakiś efekt zamierzony, ale nawet jeśli nie, to ja i tak to uwielbiam. Czasami przyłapywałam się nawet na tym, że chciałam, aby tych scen z domu Gwen było znacznie więcej, abym mogła dużo więcej czasu poświęcić na przebywanie w towarzystwie jej rodziny. • I tym razem nie zawiodłam się też na samej Gwen i jej fantastycznemu poczuciu humoru. Od samego początku mi się to w niej podobało i nie wyobrażałam sobie, aby ta seria mogła mieć jakąś inną bohaterkę. • JAK MÓWIŁAM na początku myślę, że Zieleń szmaragdu to mimo wszystko na prawdę dobre zakończenie całej serii. Byłoby znacznie lepsze, gdyby nie kwestie, o których wspomniałam wam wyżej, ale i tak to było coś na prawdę WOW! Pamiętam, że po ukończeniu serii Silver. Księgi snów nie bardzo chciałam sięgać po Trylogię czasu bo bałam się, że nie znajdę tutaj tego, za co tak bardzo pokochałam twórczość Kerstin Gier, jednakże teraz wiem, że ta seria jest kwintesencją tego, co tak bardzo w niej uwielbiam. Mam więc wielką nadzieję, że w Polsce ukaże się jeszcze jakaś powieść autorki - ja z całą pewnością bez wahania się na nią zdecyduję. • Do obejrzenia została mi więc jeszcze ostatnia część ekranizacji serii i nie ukrywam, że jestem jej bardzo ciekawa - może tam co nieco się jeszcze wyjaśni • Także słowem podsumowania - polecam, polecam i jeszcze raz polecam!
Należy do grup