Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
agnesto
Najnowsze recenzje
1
...
21 22 23
...
112
  • [awatar]
    agnesto
    „Życie na miarę” Marek Rabij • ''Każdego poranka, kiedy do blisko trzech tysięcy zakładów odzieżowych w Dhace pielgrzymują ponad dwa miliony pracowników, ulice Bangladeszu przypominają wnętrze zatłoczonej windy, która pod zbyt dużym ciężarem pasażerów zacięła się między piętrami”. By dotrzeć do pracy, każdy rusza o jednej porze, a pokonanie około 3-4 kilometrów zajmuje półtorej godziny, czasem nawet więcej. Ale witaj w Bangladeszu drogi czytelniku – mówi do mnie Marek Rabij – witaj w mieście, które nigdy nie zasypia. Okazuje się bowiem, że stolica, której powierzchnia jest niewiele większa od Krakowa mieści około 14,9 miliona mieszkańców. Można? Można. Lecz owe nagromadzenie ludzi na tak małym metrażu to bomba o opóźnionym zapłonie. Każdego dnia dochodzi do tragedii lecz wiemy tylko o tych widocznych, jak zawalenie budynku, oderwanie dachu, czy pożarze, a ile jest tych ukrytych? Do ilu wypadków dochodzi w czterech ścianach i ile z nich zostają zatajone? Nikt nie zdaje sobie sprawy z ogromu nieszczęść, jaka codziennie towarzyszy Dhacarczykom. • Pobudka, zaduch wita osiedla zabudowane szczelnie chałupami skleconym z bambusa i pordzewiałej blachy falistej. Pobliskie jezioro Banani bulgocze gazami gnilnymi, brzeg spowija hałda śmieci, fetorem nie sposób oddychać. Podobnie jest w zakładach pracy, gdzie wiatraki sufitowe mielą ciągle to samo powietrze. Do tego dochodzi bieda, której „(...) w Dhace jest tak wiele, tak różnorodnej, ostentacyjnej i skrytej, młodej i starej i wypranej z resztek godności, że łatwo czasem pomylić ją z czymś, co biedą nie jest”. Ludzie żyją na skraju ubóstwa w nędznych warunkach. Nie ma mowy o higienie, o intymności, czy ciszy. Nie ma co marzyć o pełnym i sytym brzuchu. Warunki mieszkaniowe, jak i zakładowe są urągające . Brak jednolitych przepisów, brak bezpieczeństwa, opieki lekarskiej, czasem nawet wypłaty. Jednak pracownicy godzą się wszystko. Skoro jest gdzie zarobić, to będzie można coś zjeść. Zdrowie to drugorzędna kwestia, dla wielu bagatelizowana. W pierwszej kolejności decyduje rynek, potem zleceniodawcy, właściciele fabryk i strażnicy, którzy jak wojskowi strzegą dobra pracodawcy. Hierarchia musi być i jest, gorzej z warunkami pracy i całym zapleczem. • W Dhace doszło do katastrofy, zawalił się budynek fabryki odzieżowej Rana Plaza, gdzie zginęło 1100 osób, a prawie 2000 zostało rannych. Ocalali, a także członkowie rodzin ofiar owej katastrofy ciągle czekają na odszkodowania. A co poza tym? Czy doszło do poprawy warunków pracy, podniesienia pensji, czy zaplecza socjalnego? Czy pracodawcy, ba – zleceniodawcy z zachodu zrobili coś, by ulepszyć owe miejsca pracy? Nic, nic nie zostało przedsięwzięte. Czas zagoił ranę, wielkie koncerny – czyli sieciówki – zamiotły temat pod „dywan”, a raczej ukryły w szmatach z własnym logo. • Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. O miliardy dolarów. Sieciówki, to znane na całym świecie loga, czy firmy, które zarabiają krocie. Szycie jednak owych rzeczy odbywa się w Bangladeszu – bo najtaniej, najszybciej i bez potrzeby wizytacji. Jest zlecenia, za nim płynie kasa, potem gotowy towar trafia na półki sklepowe, a mocne oświetlenie skierowane na metkę samo mówi o jakości. Klient kupuje rzecz ale firmową, pokazuje, że go stać, że jest nie byle kim, że ma ciuchy markowe z wysokiej półki. • Gzie tu sprawiedliwość? - zastanawiam się. Gdzie jakieś wypośrodkowanie, jakaś normalność tego wszystko. Jest popyt, jest podaż, ale co z tym „czymś” pomiędzy? Pytania mnożą mi się w głowie, trudno uwierzyć w to, co czytam. Jednak nieustannie towarzyszy mi uczucie, że ta książka zginie. Że to publikacja tymczasowa. Kto przeczyta pozna dno, kto przeczyta zmieni swoje postępowanie, wybory, oceny. Zmieni siebie, a reszta? Metka na ciuchu odwiecznie rządzi. Większość kupuje wzrokiem, potem rozsądkiem. Większość nie zastanawia się nad kosztem wytworzenia tego co w naszym kraju ma cenę 2 złote, bo jest akurat atrakcyjna SALE. • Ta książka wstrząśnie każdym. Autor staje obok tego problemu, nie ocenia, nie komentuje. „Szycie na miarę” to w końcu reportaż, w którym autor musi zostać nijaki, ale ten reportaż „mieli umysł”. Marek Rabij patrzył na biedę, nędzę, na głód, na ludzi, którzy mając trzydzieści lat wyglądają na sześćdziesiąt. Współczuję mu. Bycie świadkiem tego wszystkiego może wywołać traumę, może zniszczyć psychicznie. Jednocześnie podziwiam go za odwagę, bo nikt nie chce pisać o tym - o bangladeskiej ludności, o wyzysku, o machlojach światowych marek odzieżowych.
  • [awatar]
    agnesto
    Niektóre książki każą na siebie czekać, inne same pchają się rąk – skąd ja to znam? Książki czekają, stosy rosną w górę, wszystko chce się przeczytać i to szybko, ale ten czas i tylko dwadzieścia cztery godziny. A kiedy spać? Kiedy pracować? Kiedy szara codzienność? Często też okazuje się, że to czekanie działa na korzyść – i moją i książek. Bo oto nagle biorę powieść, zaczynam czytać i okazuje się, że moja obecna fascynacja jakimś tematem staje się tym, o czym jest fabuła owej książki. Że świat, którym się obecnie zachwycam w jakiś sposób staje się i moim światem. Tak się stało z „Czasem ognia i żelaza” Bjorna Andreasa Bull-Hansena i klimatem surowej północy oraz ludu Wikingów. Ale po kolei. • Oto dwunastoletni Torstein staje się świadkiem zamordowania ukochanego ojca przez tyranów i najeźdźców, którzy palą domy, zabijają, porywają ludzi na handel, gwałcą kobiety, które jeszcze żyją. Brutalny świat wkracza do wioski i Torstein musi się z nim pogodzić i stać się dorosłym. Ich natarcie zakończyło dzieciństwo chłopca, sprawiło, że został sierotą. Trafia do niewoli, a po handlowych zatargach zostaje kupiony przez starszego mężczyznę. U niego uczy się robić łuki oraz budować łodzie lecz nawet praca nie jest w stanie zablokować natrętnych myśli o ucieczce. Wolność – przecież człowiek winien być wolny, myśli chłopak. I chyba los go słucha, bo i ta wioska, podobnie jak jego rodzinna, zostaje napadnięta i całkowicie zniszczona. Lecz tym razem udaje mu się przeżyć. Zabiera cały dobytek starca, który go utrzymywał i rusza na poszukiwania lepszego życia dla siebie. Rusza też na poszukiwania swojego starszego brata, o którym słuch zaginął. • To tylko zarys fabuły „Jomswikinga”, zarys, który ma być jedynie zachęcającą bazą wyjściową. Bazą, która zachęci do zaczytania się, dosłownie, gdyż powieść Bjorna Andreasa Bull-Hansena nie pozwala się od siebie oderwać. To gawęda, która żyje w tobie i staje się twoim nieodłącznym towarzyszem, wnika w myśli. Czytasz bowiem z fascynacją i ciekawością, z wypiekami na twarzy. I choć to kraj zimny i surowy, to czujesz gorąco emocji, jakie się w tobie kołtunią. To powieść napisana niezwykle barwnym językiem, który świetnie się czyta, i który szybko wprowadza zarówno w klimat Wikingów, jak i serce głównego bohatera, Torsteina. Ta pięknie wydana saga to też zbiór faktów historycznych, pełen legend, wierzeń i przepowiedni północy. Poznamy też ich zwyczaje, tradycję, czy obrzędy. Tu fikcja miesza się z autentycznymi wydarzeniami historycznymi. Wszystko jednak zostało tak sprawnie splecione, że czytasz i chłoniesz. Chłoniesz tomiszcze, które z początku wydawało się „książkową cegłą” bez końca, by w rezultacie okazać się szybko kartkującym magnesem. Autor bierze nas na wędrówkę niespiesznym, miarowym rytmem, stylem i językiem, które czasem stają się nader brutalne. Dlaczego? Bo świat Wikingów rządzi się swoimi prawami, które nie zawsze idą w parze z uczciwym sumieniem i łagodnością charakteru. Lecz to mnie w jakiś sposób fascynuje, ta mieszanka dobra z okrutnością, pociąga nawet. I śmiem przypuszczać, że i innych porwie, bo warto. Ta saga to magia literacka w twardych okładkach. Nie lada gratka dla fanów krain północy. Niezaprzeczalna perła, która powinna zamieszkać w niejednej domowej biblioteczce. W mojej „JOMSWIKING. Czas ognia i żelaza” Bjørna Andreasa Bull-Hansena zadomowił się na dobre.
  • [awatar]
    agnesto
    Czy znacie książki, które już od pierwszych stron generują pytania w waszej głowie? Że dlaczego taki okrutny los spotyka główną postać, dlaczego życie pisze takie, a inne scenariusze? Że po skończeniu czytania zastanawiasz się, co by było gdyby inny los go spotkał? Gdyby na przykład nie umarła mu bliska osoba, to pewnie inaczej potoczyłoby się jego życie? Że jest jakiś punkt w dziejach, który determinuje wszystkie późniejsze kroki, poczynania i decyzje. Że ma wpływ na przyszłość. Muszę tu od razu dodać, że moment, gdy podczas czytania zaczynają pojawiać pytania, i gdy ciemną chmurą zawisają nade mną czekając na odpowiedzi, których brak, to świadczy, że książka zaczyna we mnie żyć. Żyć, maltretować mój umysł i wiecznie o sobie przypominać, czasem w najmniej sprzyjających chwilach. Nie inaczej stało się z „Jomswiking. Winlandia” Bjorna Andreasa Bull-Hansena i klimatem surowej, mroźnej północy Europy oraz ludu Wikingów. • „Winlandia” to druga część „Czasu ognia i żelaza”. Wieszczki, trzy Norny przędące los każdego człowieka, trzy panie, które według wierzeń tkały losy na osnowie ze złotych nici przyczepionych do nieba, lub też wycinały je w drewnie, te trzy panie znaczyły ścieżki, po których kroczył Torstein Tormod. To one zsyłały mu sny, prorocze podpowiedzi. To im musiał się podporządkować. A los? Jego los był wyłożony wzlotami i upadkami, samotnością, bólem, łzami, pożegnaniami bliskich sobie osób. Jego los obfitował we wszystko, jednak najmniej w spokój i lenistwo. Punktem, który szybko zakończył dzieciństwo i otworzył dorosłość mężczyzny przyszłego Szkutnika, był mord ojca. Swój los trzeba przyjąć na barki i zaakceptować, jak mawiał mądry tata. Dlatego Torstein udał się na poszukiwania brata, Bjorna, by potem objąć kierunek Winlandii, raju doczesnego. Tom drugi to właśnie wędrówka, a raczej żegluga ku Winlandii, ku raju gwarantującemu przyszłość. Tam rosną lasy modrzewiowe, które po obróbce w dłoniach Torsteina zapewnią utrzymanie rodziny. Dzięki nim zbuduje dom, osiądzie i zacznie żyć. Jest cel, jest sens podejmowania ryzyka, które... pochłania ofiary, zabiera przyjaciół, kamratów i starych, bliskich druhów. Przeprawa przez ocean staje się przeprawą przez piekło z rajem majaczącym na horyzoncie. Krew się leje, kobiety cierpią, ból staje się nieodłącznym towarzyszem każdej doby. I choć wydawało mi się, że Wikingowie to zaprawiony w brutalności lud, to po lekturze powieści objawił mi się całkiem inny ich obraz. To ludzie o wrażliwych duszach i twarzach, po których też płyną słone łzy. • Temat Wikingów co jakiś czas przewija się w pop kulturze i przypomina o sobie a to w serialach, czy serii książek, to śmiem mniemać, że te tomy (pokaźne) świetnie sobie poradzą. Nie utoną pośród innych, wybiją się, rzucą same w ręce. Według mnie to jedna z najlepszych publikacji. To powieść, która bierze mnie za rękę i prowadzi. Czuję zimno, mróz kuje przez ciuchy, nie pomagają futra. Zimna woda moczy mi stopy, które nijak nie chcą się ogrzać. Czytam z fascynacją i ciekawością, z wypiekami na twarzy. I choć to kraj zimny i surowy, to czujesz gorąco emocji, jakie się w tobie gromadzą i ściskają ci serce. • To powieść napisana niezwykle barwnym językiem, który świetnie się czyta, i który szybko wprowadza zarówno w klimat Wikingów, jak i w serce samego, dorosłego już Torsteina Szkutnika. „Winlandia” to powieść skrupulatnie zaplanowana, rozrysowana i perfekcyjnie napisana. Tu wszystko się z sobą komponuje i do siebie pasuje. Nie ma niepotrzebnych scen, czy nic nieznaczących bohaterów. Tu wszystko jest po coś. Norny tkają los człowieka, a Bjorn Andreas przędzie minuty swoich postaci, których życie czasem zwodzi na manowce. Jest Stworzycielem fabuły, która tylko od niego zależy. Płynną narracją sprawia, że nie możesz przestać chłonąć ani tej krainy, ani treści samej książki. Żyjesz nią. • „Jomswiking. Winlandia” to powieść o szukaniu własnego miejsca na ziemi. To mistrzowska muzyka literacka. To coś, co winien przeczytać każdy.
  • [awatar]
    agnesto
    Czy lektura „Króla” wnosi coś w życie czytelnika? Ba, czy wnosi cokolwiek w moje życie? Odpowiedź na drugie pytanie znam, stąd i moje mniemanie, że tym sposobem odpowiem i na pierwsze. Nic. Czas. Jaki poświęciłam książce Szczepana Twardocha był czasem straconym, wręcz bezpowrotnie zmarnowanym. Czasem, którym mogłam poświęcić na inną lekturę, dodam akcentując – inną lepszą od tej. Autor zbudował klimat powojennej Warszawy, co stanowi wielki plus tej powieści, klimat niemal plastyczny, lecz na tym owe plusy się kończą. Dominują minusy, mój niesmak i moje wielkie rozczarowanie. • Szczepan Twardoch, autor, stał się sławny kilka lat temu. Pokazywał się wszędzie, udzielał wywiadów, reklamował książki własnego pióra oraz manifestował swoim wizerunkiem – intelektualnego przystojniaka dbającego o każdy detal zarówno w pisanych powieściach, jak i starannej prezencji samego siebie. Dobry gust to podstawa, brzmi za pewne jego motto. Dla mnie ktoś taki pazurami walczy o byt i sławę, bo powieści jego pióra same się nie wybijają. Nie mają szans. Jemu się co prawda udało, o czym świadczy zdobyty status jednego z najlepszych pisarzy naszego polskiego poletka literackiego oraz zdobyte nagrody czytelnicze, ale i tym też można wiele zarzucić. • „Król” jest osadzony w tematyce żydowskiego półświatka, gangsterskiego podziemia (choć czasem ów żydówki klimat przeplata się z chrześcijaństwem, z jidysz, antysemityzmem, czy syjonizmem) i amatorowi trudno połapać się w tych mieszankach powieści. W tym całym miszmaszu, gdzie rządzą narkotyki, leje się wódka, prostytutki ulegają, a twoje miejsce w knajpie jest święte i nienaruszalne przez innego klienta. Kobiety są głupie, bite przez mężów w czterech ścianach własnych mieszkań, poniżane. Warszawa u Twardocha jest – bez owijania w ładne słowa – śmierdzącym silosem, kompostem społeczników. Nasza stolica spowita jest dusznym dymem tytoniowym, a korytami rzek płynie majona wódka. Brak poczucia własnej wartości, brak szacunku względem siebie, nie wspominając już o szacunku wobec innych. Tu wartość ma jedynie chwila obecna i zysk, najlepiej wymierny. Nic więcej. Byleby być na wierzchu. A że poleje się krew? Że będą ofiary? A czy to pierwszy raz? Wszystko kosztuje i wedle biblijnego przesłania, „coś za coś”. • Ta książka jest obleśna. • Sięgnęłam po nią tylko i wyłącznie z konieczności. Nie ukrywam – czekałam na petardę wyjątkowości. Wiele recenzji rozpływa się w anielskich zachwytach, a Twardoch jawi się w nich jako niebanalny pisarz, wyjątkowy wręcz, pisarz z wysokiej półki. Tak podeszłam do „Króla” i tak założyłam, że to będzie wyśmienita lektura. I co? Z mozołem dobiłam do sto pięćdziesiątej strony i poddałam się. Padłam na ring bokserski otumaniona szybkimi prawymi sierpowymi. I choć początek „Króla” mnie wkręcił, ba, wręcz bardzo zainteresował i udzielała mi się atmosfera sportowej ekscytacji walką na ringu. I choć poczułam się jak kibic siedzący obok Mosze Bernsztajna, późniejszego Mojżesza Inbara, patrzyłam na walczącego Jakuba Szapiro, mordercę na zlecenie, a kątem oka zerkałam na Kumę Kapicę, tak po setnej stronie straciłam cały entuzjazm. Gubiłam wątki, myliłam nowe postacie, stare zresztą też, bo pojawiają się inne ich imiona, nazwiska, czy pseudonimy. Nie łapiesz już ich przeszłości i wzajemnych korelacji. Żonglerka autora nijak ma się dla czytelnika, który nie zna żydowskiego półświatka powojennej Warszawy. Do tego wiecznie bicie, alkohol, poniżanie i mamona. I walka o władzę, o bycie Królem nawet we własnym domu.
  • [awatar]
    agnesto
    Ta książka została tak rozreklamowana przez Amerykanów, tak wychwalona i nawet wypromowana w kinach z racji ekranizacji, że powinna być - według mnie, starego mola książkowego - czymś na miarę przynajmniej powieści Kinga. Ale moje nadzieje i przy tym oczekiwania okazały się niczym przy spotkaniu z tą powieścią. Dlaczego? Bo po prostu uleciały tak szybko, jak się pojawiły. Oto wielce rozdmuchany wspaniały thriller okazał się niczym innym, jak trywialnie naciąganą historią, która zakrawa na dramat i komedię jednocześnie. Niektóre wątki są tylko "coś" warte, reszta to banalne perypetie zapychające strony "Kobiety w oknie", bo w końcu o objętość najczęściej chodzi. Jakby w objętości całe piękno i wspaniałość była skryta. A ta jest przegadana czasem niepotrzebnie, grafomańsko zapchana banialukami i niedorzecznymi zdaniami. Spotkałam się z opinią, że autor leczył się na depresję, stąd przypuszczanie, że pisanie stało się dla niego poniekąd częścią terapii lub samoleczenia, lecz to nie uzasadnia wedle mnie tej książki. „Kobieta w oknie” A. J. Finna to zbytecznie rozreklamowana powieść, która pochłonęła Amerykanów, którzy wedle mnie (proszę nie mieć do mnie żalu o szczerość, bo to jedynie mój osobisty pogląd) należą chyba do innego gatunku ludzi, prostego i bez ambicji. Proste historie, kolorowe buble i sklepy – to ich pasjonuje, stąd pewnie ich zachwyt „Kobietą w oknie”, czy „Greyem”. Aż zastanawiam się, jak odebraliby książki naszego Twardocha, czy Mrożka. • Główna bohaterka cierpi na lęk - zwany agorafobią - nie wychodzi z domu, wszelkie zakupy robi jej David, chłopak wynajmujący w kamienicy pomieszczenia piwniczne. On też wynosi śmieci, w których brzęczą prawie same puste butelki po wypitym winie. Anna Fox, bo tak się nazywa nasza główna postać, owym alkoholem popija leki przeciwdepresyjne, neuroleptyki i wiele innych, a fakt ich połknięcia często umyka jej uwadze i... zażywa ponownie. Jej jedyną pasją (jeśli tak można powiedzieć) zajęciem jest obserwacja sąsiadów z kamienicy na przeciwko. Robi im zdjęcia, a jednym słowem żyje ich życiem, bo swojego kompletnie nie ma. Są dni, że nie myje się, chodzi w szlafroku, a do tego po kilku dniach zaczyna śmierdzieć. To taka zapuszczona baba, której dobrze jest tak, jak jest, sama nie ma chęci ani nawet ambicji wyleczenia się. Alkohol działa i jest świetnie. Jednak wywołuje przyćmienia umysłu i zwidy, czasem nawet tak zwane "urwanie filmu" i wielogodzinne spanie. Ale obserwując sąsiadów, a konkretnie Russelów, którymi maniakalnie się wprost interesuje, staje się świadkiem morderstwa. Oczywiście policja jej nie wierzy, bo jakim świadkiem może być ktoś, kogo dom zalewają butelki po winie i na blacie stołu i pod nim? Jaka to wiarygodność? Do tego atak Alistera Russela, który wypiera się wszystkiego, bo... przecież jego żona żyje. • Nie będę pisać więcej o fabule, ten zarys w zupełności wystarczy. Książka to bowiem picie, leki, aparat fotograficzny, kot pod nogami i zapach potu własnego ciała. I nic poza tym. Czytasz i czujesz gorycz wstrętnego wina przepływającego przez gardło. Nuda podlewana alkoholem - taka jest moja ocena tej książki. Nic nie warta treść. Wiele znajdzie w niej coś dla siebie i z pewnością będzie mnie beształo za krytykę, niemniej jednak powiem otwarcie - szkoda na nią czasu (i życia). I mam nauczkę na przyszłość - nie ruszam powieści, które są bestsellerem w Ameryce – amen. I obym wyrwała w swym postanowieniu, nawet jeśli ekranizacja spędzi do kin miliony osób na świecie, a obsada będzie wprost oscarowa. Nie i koniec.
Ostatnio ocenione
1 2 3 4 5
...
98
  • Noc wigilijnych cudów
    Nowik, Marta
  • Jak adoptowałem Antona
    Klose, Robert
  • Mrok jest miejscem
    Castellarnau Arfelis, Ariadna
  • Drugie imię
    Fosse, Jon
  • Proszę się obudzić... już po zabiegu...
    Mikuś, Wiesław
  • Bystre ciastko
    John, Jory
Nikt jeszcze nie obserwuje bloga tego czytelnika.
Autorka w swojej pracy w nowatorski sposób podjęła się omówieniu zagadnienia, w jaki sposób kultura odpowiedziała na przebieg modernizacji na terenach Rosji i Iranu przełomu XIX i XX wieku. • W swej wnikliwej rozprawie zajęła się szerokim spektrum problemów. Głównym zamiarem badaczki było uwidocznienie zarówno wspólnych cech, jak i różnic w przemianach obu państw. Ukazała podobieństwa w początkowej reakcji kultury rosyjskiej i irańskiej na kulturę zachodnią – fascynację nią, a jednocześnie pragnienie niezależności i przywiązanie do tradycji. • Skupiła się przede wszystkim na badaniach nad inteligencją rosyjską i irańską, rozważała, jak rosyjska literatura wpłynęła na rozpowszechnianie idei wolności oraz jaki miała wpływ na rozmaite sfery życia społecznego. • Omówiła m. in. zagadnienia kultury i języka, ukazała grupy kulturotwórcze jako konkretne zjawisko na tle abstrakcyjnego fenomenu kultury, postawiła pytania o istotę języka i jego rolę w kulturze. Zajęła się analizą problemową wybranych zjawisk zachodzących w omawianych państwach, snuła rozważania o pierwszym symbolu identyfikacji grupowej społeczeństwa, oceniła rolę prekursorów idei indywidualizmu w Iranie i Rosji, dokonała także interesujących porównań i podsumowań. • Celem autorki było przede wszystkim przedstawienie, w jaki sposób kultury „komunikują się”, jak przebiega dialog między ludźmi, należącymi do różnych kultur oraz jakie są i mogą być skutki dobrego lub złego zrozumienia partnera w dialogu. • Opracowała : Barbara Misiarz • Publiczna Biblioteka Pedagogiczna w Poznaniu
foo