Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Czytam tą książkę i aż trudno uwierzyć że autor dzięki niej uporał się z dzieciństwem i że dzięki pisaniu zamknął swój traumatyczny okres z czasów dorastania. Dziecko wychowane przez wiecznie pijaną matkę. Matkę, która wymiotuje, chowa butelki z alkoholem, by w miarę upijania się wyciągać je i stawiać gdzie popadnie. Na rozbudzenie też łyk choćby piwa, dla zdrowia i jako takiego przeżycia kilku godzin dnia... • Matka, która nie powinna być matką. • Nieumiejąca kochać, ani mężczyzny ani własnych dzieci. • Kobieta, która nawet nie powinna być kobietą. • Shuggie to najmłodszy z dzieci Agnes. Najmłodszy i najbardziej zniszczony przez matkę. Starszy brat i siostra uciekli i zerwali kontakt. Odseparowali się od matki, bo przy niej nic w życiu nie osiągną ani nie zaoszczędzą. Ona potrafiła okradać własne dzieci, a jak nie było ani grosza, ani centa, to kupowała na zeszyt. Kilka dolarów na jedzenie, byle jakie oczywiście, a dziesięć razy więcej na alkohol. Ten bowiem musiał być zawsze. Był dla Agnes powietrzem. Dzięki niemu mogła spać- w delirium, ściągać do domu kolegów na jedną noc, którzy pili u niej wszystko, albo zupełnie na odwrót- mimo czystego domu znosili ze sobą butelki wszystkiego. • A rano? • Ból głowy i pustka w pamięci. • I syn, który wszystko widzi, sprząta i udaje normalność. • Czytanie tej powieści boli. Dosłownie. Nie sposób stanąć obok fabuły i być biernym obserwatorem życia kogoś, kto się zapija i wychowuje dzieci. Personalizujesz się z Shuggie i nie możesz sobie tego darować i za każdym razem to jest silniejsze od ciebie. Wchodzisz w jego buty, ciuchy, zapachy... poniżenie i wstyd. • Coś niesamowitego. • Lubię takie trudne psychicznie powieści które tarabanią umysł i wykręcają go na drugą stronę. Wyrzynają wnętrze i ukorzeniają się na wieki.
-
Jedna z najbardziej urzekających książek, jakie dotychczas miałam w rękach i jaką czytałam. • Niesamowita zarówno w skromnym tekście- zebrane w spójną całość zajęłyby pewnie jedną stronę - jak i w ilustracjach. Każda strona jest w 100% zamalowana, co druga ma linię, dwie jakiegoś zdania i połączenie tych dwóch elementów ze sobą - obrazu i tekstu, zapatrzenie się w szczegóły tych obrazków, w których wychwytuje sens i głębię sprawia, że siedze otumaniona. otacza mnie aura zachwytu, niesamowitego uduchowienia. Jakbym została wpuszczona do raju. Otaczają mnie kolory, detale, radość... • Jest to historia o nas. Jest czas dzieciństwa i słodki syrop z mleczy spływający po dłoniach. Jest beztroska. Potem dorastanie i bunt przemieszany z łagodnością. Potem dorosłość i zakochanie, które trwa lub kończy się rozwodem, bo sami się wycofujemy z walki o uczucia. I starość nadchodzi nieproszona i samotność. Ciało obwisłe, mapa przeżytych lat, trudów, operacji...skóra już szorstka. Człowiek czeka na śmierć ALBO RADUJE SIĘ tym czasem, jaki mu jeszcze pozostał. I co z tego, że sam? Skrzydła można uszyć, doczepić. Usta pomalować, włosy uczesać w frywolne loczki. Założyć piękną, drogą biżuterię, kolorowe ciuchy. I uśmiechać się. Uśmiechać do tego świata. Do czarodziejskiej starości. Do ptakow rano siedzących na parapecie. Uśmiechać się w sobie i dla siebie. • Ta książka jest niebywałym znakiem, dowodem, że człowiek i życie to dar zawsze piękny i zachwycający. Że to szczęście móc żyć. • Najpiękniejsza powieść jaką w życiu czytałam.
-
Lem... Lem.... • Z jego książką mam pierwszy raz styczność i przyznam szczerze, że nie czuję się porwana. Porwana pewnie tak, z ziemi, bo fabuła osadzona jest na jakiejś planecie, ale żeby mnie to porwało duchowo, to raczej nie. Na poczatku bardzo mi się "Eden" podobał. Do setnej strony mniej więcej. Opisy, plastyczność obrazów, pustyni, kwiatów-drzew, które zadziwiały reakcjami i niewiarygodne miejsca oderwane od rzeczywistości. Do tego trzeba było mieć niesamowicie wręcz wybujałą wyobraźnię. To jakby mini wersja "Diuny" z 1956 roku jednak nazwana "Eden".. • Jednak po setnej stronie mój entuzjazm znacznie opadł, do tego stopnia, że czytałam fragmentami (które i tak męczyły i nużyły), by dawkować sobie ową tyradę fantastyki. • Wiele tu przerysowań, niemożliwości i absurdów. Powietrzem na zewnątrz można normalnie oddychać, wyprawa poznawcza planety sprzyja znalezieniu wody zdatnej do picia, można przeżyć o własnym wikcie... A do wyżywienia i napojenia jest sześciu bezimiennych (z wyjątkiem Inżyniera Henryka) astronautów z Ziemi. Wylądowali, zaryli w ziemię, zniszczyli swoją rakietę. Zaczynają więc organizować wyprawy poza bezpieczne blachy pojazdu, czasem dzielą się na grupy i osobno eksplorują teren, by potem rozmawiać o swych odkryciach i planach na przyszłość. I owe rozmowy oraz opisy świata planetarnego są tak rozciągnięte i tak rozwleczone, że zdajesz sobie sprawę, że osiemdziesiąt stron nic się nie dzieje, tylko dialogi i analizy i nic nie idzie do przodu. Brak akcji. Tracisz zainteresowanie i ksiązką i światem kosmicznym i już jest ci nawet obojętne jak wyglądają owe "ludziki" z ufo. • Potwierdza się jednak powiedzenie, że nie każde miejsce człowiek zagarnie dla siebie. I basta. I niech tak zostanie.
-
Świetna publikacja - dlaczego? Bo na każdej stronie znajduje się inny pomysł do...samodzielnego zrobienia. Można złapać bakcyla, można zacząć nową pasję, albo można nabrać weny i inspiracji. Ja znalazłam dla siebie kilka bombowych przedmiotów, prostych w wykonaniu i jakże zachwycających. Doniczki ozdabiane lakierami do paznokci, kwiatuszki z patyczków wacików, czy inne drobiazgi upiększające dom, dni i oczy. • Dla mnie rewelacja.
-
Słodyczą płynie ta książka. Słodyczą ocieka, dosłownie. Nie sposób się od niej oderwać, zapomnieć, ani co gorsza - zniwelować innym smakiem. • Wedla znają wszyscy. Bo aż wstyd go nie znać. To marka sama w sobie. To perfekcja, historia i tradycja w jednym. • "Wedlowie. Czekoladowe imperium" to niesamowita lektura, która daje nam szansę poznać "korzenie" rodziny Wedla. Jak to się wszystko zaczęło? Od czego? Bo czy wiedziałeś, że najpierw były ... cukierki ślazowe i apteczne eliksiry? Kraków przyjął go z otwartymi rękoma, zaprosił wręcz do siebie i zapewnił pracę. Wedlowie przybyli z Warszawy. I, mogę szybko dodać, całe szczęście, bo Stolica stłumiłaby ten smak, aromat i wyborność. A Karków - Kraków to miasto, które "kocha" takich ludzi. Rzemieślników fachu, specjalistów i mistrzów zawodu. • Czekoladowa rzeka płynie, oblewa Torcik Wedlowski. Rzeka czekolady płynie, wpada do dużej filiżanki i podgrzana spływa ciepłym strumieniem do brzucha ... smakosza. Bo prócz sklepu jest i pijalnia. Zapach kusi przechodniów, a opinie szybko się między ludźmi roznoszą. Ludzie wtedy rozmawiali ze sobą, spotykali się, spędzali gromadnie czas, dlatego wiadomość o czymś nowym, albo o kimś nowym - szybko obleciały całe miasto i wyszły nawet poza jego granice. Bo jak to można być w Krakowie i nie pójść tam - do Wedla. • Tą wedlowską opowieść czyta się z czekoladą leżącą w zasięgu ręki. U mnie była nie tabliczka, lecz pitna, gorąca słodycz ciemna jak grzech. Bo kiedyś uleganie słabości na słodycze było występkiem anty-chrześcijańskim. Było zakazem w czasie postu i adwentu. Bo czekolada rozwesela, podnosi poziom endorfin, daje energię, ale i uzależnia. Zło - to widzieli w niej duchowni sięgając do szuflady po otwartą tabliczkę czekolady. Mleczną, orzechową lub bakaliową, bo gorzka trafiała w gusta koneserów, a duchownych podniebienia są przecież bardziej ludzkie. Wręcz przyziemne. • Nie sposób czytać o Wedlach, myśleć o nich, czy rozmawiać o nich bez towarzystwa - i to BLISKIEGO - czekolady;) ALbo Ptasiego Mleczka. Albo, historycznego Torciku Wedlowskiego. • Pyszna, pachnąca, sycąca... i kusząca