Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Przyznam, że do lektury tej książki podchodziłem z dużą ostrożnością. Ile to już razy czytałem o trudach i urokach życia na wsi... A jednak ta książka okazała się inna, na tyle, że wszedłem w jej świat z wielkim zainteresowaniem. • ,,Ten dom jest mój" Dorote Hansen składa się jakby z dwóch warstw narracyjnych, które nakładają się na siebie. Z jednej strony jest to opowieść o powojennych losach wygnanej z Prus Wschodnich rodziny von Kamcke (Hildegardy oraz jej córki Very) i jej połączeniu z rodziną Eckhoff (Idy i jej syna Karla). Z drugiej strony jest to współczesny obraz niełatwego, choć niepozbawionego też uroku życia na wsi, gdzieś nad Łabą pod Hamburgiem. • Wiejskie życie związane jest ściśle z domem. To on określa miejsce człowieka na ziemi, jego przynależność. Bez domu człowiek praktycznie nie istnieje. Dla jednych dom jest miejscem przechodzenia kolejnych pokoleń, dla innych dom kojarzyć się będzie z ciężką pracą na roli, innym zaś z sielskim obrazem rekreacji i wypoczynku. Dom może być schronieniem, ale też i przymusowym więzieniem z którego szuka się ucieczki. Tak naprawdę dom tworzą sami ludzie. Bez mieszkańców budynek popada w ruinę i zapomnienie, tak jak rodowa posiadłość von Kamcke na mazurskiej prowincji. • Dorota Hansen stworzyła powieść, która nie jest wiejską sielanką, która ukazuje ludzi z twardym charakterem, która nieco kpi z mody na bycie agro, vintage i eco. To także odważna książka ukazująca niełatwe losy wojennych przesiedleńców. I nie ma znaczenia, kto po czyjej stronie opowiadał się podczas wojny. Ofiary i tak spotyka podobny, tragiczny los. Moim zdaniem, to ważna powieść godna szerokiego polecenia.
-
Przenieść się w czasie • zanim wystygnie kawa • poczuć spełnienie • Może nie jestem najlepszy w pisaniu haiku, ale książka Toshikazu Kawaguchi natchnęła mnie tak jakoś poetycko. Czymże bowiem jest niedługa opowieść o małej, tokijskiej kawiarni Funiculi Funicula w której można po wypiciu kawy wrócić na moment do dowolnego czasu w historii swojego życia? Nie, nie jest to żadna powieść z cyklu fantasy czy science-fiction. To całkiem mądra przypowieść o ludzkich wyborach życiowych i ich konsekwencjach. To opowieść o wyrwaniu się z egoistycznego punktu myślenia, ze spojrzenia tylko i wyłącznie z własnej perspektywy. Tak naprawdę na nasze życie można patrzeć przez pryzmat relacji w jakie wchodzimy z naszymi bliskimi. Piszę ,,my - czytelnicy” choć bohaterami książki są Fumiko, Hirai, Kei, pan Fusagi i jego żona. Subtelne piękno tej książki polega na tym, że bardzo łatwo w historiach bohaterów możemy odnaleźć siebie, nasze życiowe historie i wybory. Zanurzając się w aromacie gorącej kawy mamy czas przemyśleć te sprawy, które nie dają nam spokoju. Trzeba jednak się spieszyć. Czas ucieka... zanim wystygnie kawa.
-
Autorowi Piotrowi Oleksemu należy się głęboki ukłon za próbę wyrwania z niepamięci historii zasiedlania pomorskich wysp odzyskanych (choć bardziej trafne byłoby określenie - pozyskanych) po II wojnie światowej. Może to ostatni moment, żeby zebrać wspomnienia żyjących jeszcze świadków: wysiedleńców, tak zwanych autochtonów i osadników. • Książka zawiera fascynujące opisy trudnego losu przybywających na polski dziki zachód, czyli wyspę Wolin, Uznam i Karsibór rodzin z Wileńszczyzny, Podlasia, Kaszub, Wielkopolski. Ci ludzie, dawni rolnicy, urzędnicy, byli żołnierze musieli nauczyć się rybaczenia, połowu żeby móc przeżyć. Wyspy były też magnesem przyciągającym różnych uciekinierów, awanturników, miłośników zamorskich przygód. Ta cała zbieranina ludzkich losów przez kolejne dziesięciolecia zaczęła budować nową społeczność, która oswajała to niezwykłe miejsce położone u ujścia Odry do morza. • Momentami książka wydaje się przypominać rozprawę naukową. Zebrane przez autora materiały faktograficzne mają oparcie w źródle bibliograficznym. Autorowi zdarza się też niestety kilkakrotnie powtarzać w różnych miejscach te same fakty. Świadczy to o tym, że książka powstawała fragmentami, które na koniec zostały zebrane w jeden zbiór. Mnie to jednak, jako czytelnikowi nie przeszkadzało. Ważne, że książka wciąga i odkrywa przemilczane oraz zapomniane fakty budowania polskości na bałtyckim archipelagu.
-
Był sobie lutnik - mistrz nad mistrzami. Nazywał się Georg Henig. Był sobie też chłopiec, który dorastał w rodzinie muzyka i krawcowej w biednej dzielnicy Sofii. Nazywał się Wiktor. Wiktor poznał staruszka Heniga i zaprzyjaźnił się z nim. Mistrz wołał na niego ,,złote dziecko - Wiktor król, infant" i opowiadał o świecie zmarłych, którzy przychodzą co noc w postaci cieni do jego piwnicznego mieszkania. • Piękna, nostalgiczna historia opowiedziana z lekkością i prostotą, nasycona dźwiękami skrzypiec, odgłosami heblowanego drewna na kredens. • Choć ballada to rodzaj literacki zarezerwowany dla poezji, to powieść Wiktora Paskowa czyta się w zasadzie jak jedną wielką pieśń, która opowiada o pięknie muzyki, o duszy zaklętej w drewnie o tęsknocie i o przemijaniu. Opowiadaczem jest Wiktor, który oczami małego dziecka patrzy z fascynacją na otaczający go świat. Dla niego wszechobecna bieda jest czymś naturalnym, swojskim, oswojonym. Tak samo jak pijaństwo sąsiadów, nieustający żal matki do swoich bogatych krewnych, upór ojca, który przez konstruowanie kredensu pragnie udowodnić, że nie są aż tak ubogą rodziną. W tą normalność wkrada się jednak cień staruszka zapomnianego przez wszystkich mistrza lutniczego, który rozmawia już tylko ze zmarłymi i czeka na moment kiedy ci zabiorą go do Boga. Musi jednak jeszcze przed odejściem wykonać ostatnie skrzypce. Najlepsze, najwspanialsze, jakie jeszcze świat nie widział. • Dałem się unieść tej powieści wędrując wraz z narratorem po zakamarkach sofijskich kamienic, podwórkach i piwnicach. Dałem się unieść muzyce zaklętej w boskich skrzypcach ze spindlerowego drzewa. Poczułem się trochę jakbym sam był małym Wiktorem, złotym dzieckiem, królem.
-
Podziwiałem Marka Krajewskiego za cykl kryminalnych historii o Eberhardzie Mocku i o Edwardzie Popielskim. Niestety "Demonomachia" już mojego entuzjazmu nie wzbudziła. Wydaje się, że użyty przez autora przepis na dobrą powieść, choć skrupulatnie wypełniony, w tym przypadku nie zadziałał. Mamy tu galicyjskie klimaty końca XIX wieku, opisy krakowskich ulic i podwórek, społecznych kontrastów, żydowskie tradycje, mistycyzm, a na deser dybuki i demony. Główny bohater Stafan Zborski, podczas wydawałoby się niewinnej gimnazjalnej zabawy w wywoływanie duchów ściąga na siebie siły nieczyste, które zaczynają go prześladować. Stefan postanawia jednak walczyć z demonami, chce nawet zostać egzorcystą. Wychodzi mu to średnio i tylko profesor Auerbach wyciąga ku niemu pomocną dłoń oferując zatrudnienie przy niecodziennym procesie sądowym w gminie żydowskiej, a dotyczącym rzekomego opętania Racheli Ostersetzer przez dybuka. • Odniosłem wrażenie, że autor zgromadził bardzo bogaty zasób wiedzy na temat żydowskich tradycji religijnych, kabalistycznych teorii i legend o dybukach. Chciał to wszystko upchnąć w fabularny wątek kryminalny, ale coś jakby w tym połączeniu nie zaskoczyło. Powieść czyta się z pewnym mozołem, tak jakby cała intryga powstała nieco na siłę, tylko po to by udowodnić tezę o matematycznej prawidłowości działania żydowskiego dybuka. Czuję lekkie rozczarowanie, choć chylę czoła za wzbogacenie mojej wiedzy o religijnych zwyczajach żydowskiej społeczności, która kiedyś była częścią galicyjskiego krajobrazu.