Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Jak już wspominałam przy okazji poprzednich recenzji, kryminały dopiero poznaję, ale publikacje skupione na faktach bardzo mnie interesują. Tak, spędziłam wiele czasu nad pozycjami poświęconym prawu, mordercom, a moja wiedza na temat kary śmierci mocno się rozwinęła dzięki cyklowi książek opowiadających o zawodzie kata. Kwestia nadal kontrowersyjna, czemu trudno zaprzeczyć. Lecz zdecydowanie warto sięgnąć po wszystkie części serii (miałam przyjemność o nich pisać), gdyż są tworzone przez katów właśnie. Oddano głos osobom posiadającym największe kompetencje, aby móc się wypowiedzieć. I oto dostałam możliwość przeczytania kolejnego tomu, tym razem dotyczącego dość egzotycznego kraju, a konkretniej — Tajlandii. Ciekawa odmiana, ponieważ nigdy nie darzyłam tego państwa specjalną uwagą, a tutaj nadarzyła się sposobność uzyskania informacji o ich systemie prawnym. Moim „przewodnikiem” został niejaki Chavoret Jaruboon, który poprowadził mnie przez więzienie „Bangkok Hilton”… • Autor poświęca sporo miejsca własnemu życiu prywatnemu. Obserwujemy jego dzieciństwo, dorastanie, a nawet muzyczny epizod, gdy grał na gitarze w amerykańskich bazach wojskowych, zabawiając tamtejszych żołnierzy. Biografia Jaruboona nie jest oczywista, a droga, którą przeszedł — pełna wybojów. Będąc małym chłopcem marzył o karierze nauczycielskiej, pragnął iść w ślady ojca. Ale los szybko zweryfikował te plany, a Chavoreta finalnie zatrudniono w więzieniu. Katem został po dłuższym czasie, a wcześniej eskortował więźniów skazanych na karę śmierci. Kiedy sam zaczął wykonywać wyroki, obawiał się reakcji społeczeństwa. Martwił o swoje dzieci, stosunek innych ludzi do pracy ich rodzica. • Lekturę skończyłam w ciągu dwóch dni. Wciągająca, napisana lekkim językiem, mimo ciężkiego tematu. A Jaruboon jawi się jako osoba, która dała radę zachować człowieczeństwo, pomimo tego wszystkiego, co widział. Wielki fan muzyki Elvisa Presleya, kochający ojciec, dobry przyjaciel. Nie da się ukryć, praca pojawiła się przypadkiem, a nie można żyć wyłącznie powietrzem oraz marzeniami. Należało zarabiać na byt swój i swej rodziny, co pomaga zrozumieć pobudki kierujące Chavortem, gdy postanowił zostać katem. A to zawód naprawdę obciążający psychicznie. • Właśnie — byłam ciekawa, jak autor radził sobie z emocjami powstałymi z racji tak częstego obcowania ze śmiercią. Wyznał, że akta spraw czytał dopiero po zgonie skazańca, dokładnie po to, aby do każdego wykonania wyroku podchodzić bez żadnych uczuć. Ani empatii, ani satysfakcji płynącej z zabicia mordercy albo gwałciciela. Poznajemy też opisy egzekucji, choćby słynne już wieszanie na krzyżu, kiedy dochodzi do rozstrzelania. Gdzieś wcześniej trafiłam na tę informację, lecz wówczas nie wiedziałam, iż nie ma w tym podtekstu religijnego. Na wielu czytelnikach ten fragment zrobił wrażenie. Zrozumiałe. A to ledwo jedna z opowieści, dalsze są równie frapujące. • „Ostatni kat” to pozycja niezbędna na półce wszystkich osób, którym udało skompletować się poprzednie części serii. Muszę przyznać, to chyba najlepszy tom. Wciągnął mnie bez reszty, dowiedziałam się mnóstwa ciekawych szczegółów na temat nie tylko kary śmierci, ale także samej Tajlandii. Chavoret Jaruboon okazał się być fascynującą personą i, wbrew pewnym opiniom, szczerą. Z jakiegoś nieznanego mi powodu zaufałam jego osądom, to bardzo inteligentny człowiek. Cieszę się, że postanowił (z Nicolą Pierce) stworzyć tę książkę.
-
Książka koncentruje się na polskiej kinematografii w okresie powojennym, począwszy od lat czterdziestych aż do lat siedemdziesiątych. Zniszczone kina, studia, sprzęt, wykończeni emocjonalnie pracownicy, do tego wiele straconych żyć, wystarczy pomyśleć o Eugeniuszu Bodo. Zaczynano od zera. Toteż najpierw skupiono się na kronikach, które szybko stały się prawdziwym przebojem. Lecz ludzie pragnęli kontaktu z realną kulturą. Pojawiły się krajowe filmy, oglądane na zmianę z radzieckimi. Następne pokolenie to już uwielbienie dla Zbigniewa Cybulskiego, pierwsze kroki Wajdy, muzyka Komedy. Ale też partyjne rozgrywki, próby omijania cenzury, z równoczesnym wsparciem dla twórców. Ogromny konflikt interesów. Pan Wojtczak określa fakty, ostateczne oceny pozostawiając dla swoich czytelników. • Oto doskonała propozycja dla każdej osoby deklarującej się jako miłośnik historii kina. Istny niezbędnik, i, moim skromnym zdaniem, jedna z najlepszych współczesnych książek dotyczących tego tematu. Z przyjemnością sięgnę po inne publikacje stworzone przez Mieczysława Wojtczaka — jego sposób pisania stuprocentowo do mnie przemawia. Znakomity kawałek „literatury dokumentalnej”. Trafi do pasjonatów, studentów, to także świetny pomysł na prezent dla wszystkich zainteresowanych. Nawet bez specjalnej okazji. Jeszcze raz chylę czoła przed autorem, wypatrując kolejnych materiałów.
-
Oto kompletnie losowa opcja. Nie byłam pewna, jakiej książce dać szansę, z trudnością wybierałam odpowiednią pozycję z różnych propozycji, więc zaryzykowałam i postanowiłam sięgnąć po zupełnie przypadkową fabułę. Chyba tylko na taki rodzaj adrenaliny mnie stać! Jednak proszę sobie wyobrazić kaliber mego szoku, gdy dowiedziałam się, że mam do czynienia z dziewiętnastym (!) tomem z cyklu. Przyznaję, trochę się przeraziłam. A co, jeśli nie zdołam zrozumieć akcji? Aczkolwiek obawy były totalnie bezpodstawne. Przygodę z niejakim Gabrielem Allonem można spokojnie zacząć od środka. Silva zadebiutował ponad dwadzieścia lat temu, toteż naprawdę mnie dziwi fakt, iż dopiero teraz zetknęłam się z jego twórczością. A to autor całkiem poczytny, mające spore grono fanów. Raczej nie bez powodu na długotrwały okres związał się z jedną serią — ludzie ją lubią. • Zdradziecki świat szpiegostwa, terrorystów, porywaczy i zabójców! Chyba tak najlepiej da się scharakteryzować ogólną atmosferę książki. Jest bardzo intensywna, akcja w ogóle się nie wlecze, za to potrafi skutecznie zainteresowań. Nawet osoby, które zazwyczaj stroją od podobnych klimatów. Kryminały są w porządku, ale nie zawsze są w stanie mnie pochłonąć. Owszem, dużo egzemplarzy porzucałam w trakcie, gdyż zwyczajnie zaczynałam się nudzić. Jednak Daniel Silva rzeczywiście umie świetnie poprowadzić fabułę. Czytałam z wypiekami na twarzy, a intrygi są naprawdę misternie skonstruowane. Podziwiam autora za niewyczerpaną wyobraźnię. A raczej ciężko stworzyć dziewiętnaście książek, unikając wtórności, co wynika z masy pozytywnych recenzji. • Całość napisano w bardzo przystępny sposób, bez popadania w monotonię, bez rozwlekłych opisów, w pewnych powieściach zbijających z tropu. Warto zaznaczyć, iż Silva czerpie garściami z realnych wydarzeń międzynarodowych. Próbuje przewidzieć, jak mogą potoczyć się losy państw na Bliskim Wschodzie. Koniecznie trzeba przeczytać notatkę znajdującą się na samym końcu książki, gdzie autor wyjaśnia, który z przedstawionych motywów jest w pełni fikcyjny. Ale dzieli się również swoimi przemyśleniami na temat polityki, postępujących konfliktów. Rzeczywiście ciekawe i dobrze, że Silva zdecydował się na taką „wkładkę”. • Na kartach powieści natknęłam się na mnóstwo wyrazistych bohaterów. Oczywiście, nasza główna postać, Gabriel Allon, frapuje najbardziej. Doskonale wykreowana osobowość. Aż zaczęłam żałować, że nie dane było mi poznać go już od pierwszego tomu. Zastanawiam się nad nadrobieniem braków, gdyż wyczytałam w Internecie, iż ominęło mnie sporo interesujących momentów z życiorysu Allona. Mężczyzna o legendarnej reputacji, lecz z trudną przeszłością, która lubi o sobie przypominać. Podobnie ciepłe odczucia mam w stosunku do Sary Bancroft, uwielbiającej sztukę agentki CIA. Zaimponowała mi swoją mądrością oraz odwagą, mocno jej kibicowałam, a niejednokrotnie bałam się o dalsze losy. W końcu niebezpieczeństwa czyhały z każdej strony… • Co jest główną siłą napędową twórczości Daniela Silvy? Wydaje mi się, że jego skrupulatne podejście do tematyki i ogrom zaangażowania wkładany w „pracę badawczą”. Świetnie rozumie politykę Bliskiego Wschodu: problem arabsko-izraelski, wojny między sektami muzułmańskimi. Z pewnością będę wypatrywać kolejnych książek. Mam nadzieję, iż autor nie spocznie na laurach, a trafiłam gdzieś na informację o nowym tomie — powinien ukazać się jeszcze w tym roku. Cóż, przynajmniej umilę sobie oczekiwanie w towarzystwie „Artysty zbrodni”, czyli części pierwszej…
-
Serial „Ty” nadal zbiera laury, aktualnie za sprawą już drugiego sezonu. Zewsząd otaczają mnie rozmaite opinie dotyczące tej historii, bohaterów, poszczególnych wątków. Niedawno postanowiłam poświęcić kilka wieczorów serialowi właśnie, i, muszę przyznać, jestem rozczarowana! Wspominam o tym, ponieważ mocno chciałabym zachęcić miłośniczki do sięgnięcia po oba tomy. Ekranizacja kompletnie różni się od fabuły znanej z książek, to było dla mnie dość zaskakujące. W każdym razie, sezonu trzeciego raczej oglądać nie będę, za to już czekam na następną część powieści. Znowu użyję modnego ostatnio sformułowania — perypetie Joe Goldberga są moją „grzeszną przyjemnością”. Literatura wysokich lotów? Nie. Ale czytanie sprawia wiele radości, więc dlaczego sobie odmawiać? Caroline Kepnes świetnie umie przedstawić skomplikowany umysł psychopatycznego mordercy, który ma dużo… fanek. Niczym, swego czasu, słynny Ted Bundy. Nawet ciekawe zagadnienie, jeśli intensywniej się mu przyjrzeć. • Zauważyłam, że „Ukryte ciała” dostają mieszane recenzje, co dobrze rozumiem. Sama na początku nie do końca potrafiłam zgrać się z tą nową atmosferą, a robi zupełnie inne wrażenie od poprzedniej części. Joe przechodzi pewną ewolucję, o której trudno opowiadać więcej bez zdradzania szczegółów. Nadal pozostaje tym szaleńcem, jakiego znamy z „Ty”, jednak Miłość (tak, pisana w tej formie) zaczyna go w dziwny sposób „rozmiękczać”. Pierwsze rozdziały prawdopodobnie wydały mi się średnio interesujące ze względu na postać Amy, bo aż nazbyt mnie irytowała. Natomiast Love już wprowadziła trochę zamieszania, choć bardziej na zasadzie ciszy przed burzą… • Całość czyta się naprawdę szybko. Maksymalnie dwa wieczory, a powieść mocno wciąga. Relacja Amy i Josepha prędko się kończy, a równocześnie staje główną osią akcji. To „dzięki” Amy nasz bohater musi zdradzić wszystko w to, co wierzył i czemu tak długo się opierał. Dołącza do grona użytkowników Facebooka, zostaje pochłonięty przez kalifornijski styl życia. Owszem, początkowo zdecydowanie wolałam, gdy fabułę zawężano do księgarni. Tym razem nie znalazłam tylu rekomendacji, niestety! Aczkolwiek ostatecznie doszłam do wniosku, iż zmiana była potrzebna. • Duży plus za całkiem osobliwy finał. Spodziewałam się lukru, latających amorków i happy-endu, a tu, proszę. Możemy wyczekiwać następnej (następnych?) części. Biorąc pod uwagę fakt, że scenariusz, którym zajął się Netflix jest wzorowany na książkach, ciekawi mnie, jak zostanie poprowadzony serial — skoro już teraz tak odbiega od oryginalnego pomysłu. Niemniej jednak, mam nadzieję, iż popularność ekranizacji będzie miała wpływ na dalszy rozwój samej Caroline Kepnes. Ot, typ literatury, którą albo się lubi, albo nie cierpi. Lecz ja bronię autorki, gdyż doskonale sobie radzi jako twórczyni idealnych umilaczy wolnego czasu. A każdy chwilami ma ochotę odsapnąć, również od ciężkich pozycji. • „Ukryte ciała” są udaną kontynuacją przygód szalonego zabójcy, umiejącego świetnie wyjaśnić powody swojego zachowania. Studium interesującego przypadku, momentami aż zbyt gloryfikowanego przez fanki serii, ale umówmy się, to wyłącznie sfera wyobraźni. Polecam osobom poszukującym rozrywki na dość porządnym poziomie. A ja zawsze będę wdzięczna Kepnes za zapoznanie mnie z „Franny i Zooey” Salingera, bo możliwe, że zupełnie ominęłabym tę cudowną publikację, gdyby nie „Ty”. Te nawiązania do różnych klasyków literatury były strzałem w dziesiątkę.
-
Muszę przyznać, że dopiero od pewnego czasu głębiej zapoznaję się z polskimi autorami. Miałam idiotyczne przeświadczenie, że na naszym rodzimym rynku nie znajdę nic interesujące. Ale, jak to mówią, „cudze chwalicie, swojego nie znacie” — w moim przypadku to porzekadło stuprocentowo się sprawdza. Tym razem natrafiłam na książkę Jakuba Potockiego. Szukałam o nim informacji w Internecie, lecz znalazłam tylko pustkę. Cóż, może Wam się uda! Pisarz pozostaje dla mnie w nadal anonimowy, więc mogę skupić uwagę wyłącznie na jego powieści. A zdradzę, że mam jakiś problem. Kojarzycie to uczucie, gdy fabuła oraz przekaz są naprawdę dobre, ale wykonanie średnie? Właśnie przeżywam tego typu konflikt. Sporo wyniosłam z lektury, a równocześnie mnie męczyła. Dość długo zastanawiałam się nad wystawieniem oceny, nad odpowiednią recenzją, jednak trochę trudno mi wypośrodkować emocje. • Książkę można uznać za monolog głównego bohatera, osoby o bardzo wnikliwym umyśle i dobrym zmyśle obserwacji. Potocki, poprzez fabułę, w interesujący sposób opisuje otoczenie współczesnych trzydziestolatków. Muszą mieć wszystko. Wspaniałą pracę, kochającego partnera, najlepiej dziecko, zbudowany dom, psa do kompletu. Ciągła presja, odrzucenie tych kanonów na rzecz „lekkich form spędzania wolnego czasu”. Tak, brak w tym koloryzowania, choć istnieją wyjątki od wspomnianych reguł. A ja te wyjątki niezwykle podziwiam. Wracając do meritum — lektura na samym początku może wydawać się kolejną lekką opowiastką. W rzeczywistości, „Małe separacje” mocno przytłaczają w swojej gorzkiej, chwilami cynicznej prawdzie. • Teraz pora na odrobinę dziegciu w beczce miodu (nie da za dużo dzisiaj przysłów?). Doskonale rozumiem, że stylistyka musiała być wulgarna. To świetnie komponuje się z treścią, trudno zaprzeczyć. Lecz po prostu opornie mi się czytało. Może jestem zbyt wrażliwa? Nieprzyzwyczajona? Ciężko mi stwierdzić. Chyba z tych samych powodów unikam prozy Bukowskiego, mimo sensu, który dostrzegam w jego twórczości. I ta kwestia w pewnym stopniu zmartwiła mnie w trakcie czytania „Małych separacji”. Choć naprawdę nie żałuję spędzonych nad książką chwil. • Główną oś całości stanowi konflikt egzystencjalny Michała, naszego bohatera. Ciągle młody mężczyzna, przed trzydziestką, mający na koncie skończone małżeństwo, pragnie przeznaczyć każdą minutę swojego czasu na pracę. A bycie lekarzem wymaga ogromnego skupienia, poświęcenia, powinno też pomóc w zagłuszaniu natrętnych myśli o kiepskich perspektywach na udane życie prywatne. Tak się jednak nie dzieje. Michał trafia w sam środek dużych miast, pochłaniających go bez reszty. Przez karty powieści (i jego łóżko) przetacza się mnóstwo nowo poznanych kobiet, raczej ciężko byłoby spamiętać ich imiona. Ale to mało istotne — w clou mieści się próba odnalezienia siebie w rozrywce, szukanie w jednonocnych przygodach ułamka jakiejkolwiek bliskości. • Powieść Jakuba Potockiego daje do myślenia. Ile możemy znieść, byle oszukać pogoń za dorosłością? Albo lepiej od razu się poddać? Tak, zakończenie pozostawiło mnie z wieloma refleksjami, które muszę jeszcze przetrawić. Rekomenduję tę pozycję wszystkim osobom poszukującym „charakternej” lektury, nie boją się dosadnych komentarzy, aż ociekających ironią. Jednocześnie zaznaczając, iż to publikacja dla czytelników o mocnych nerwach. Jestem ciekawa, czy autor sprawdziłby się w fabułach nieco lżejszego kalibru. Będę obserwować jego dalszy rozwój.