Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
MYŚLĘ, że już nie raz mówiłam wam, że uwielbiam od czasu do czasu zaczytać się w thrillerach, ale nigdy nie szukam ich sama - z reguły czekam, aż to one mnie znajdą. W większości literatura, jaką pochłaniam, to książki młodzieżowe i romanse, dlatego thrillery za każdym razem są dla mnie świetnym odprężeniem i oderwaniem od codzienności. I wiecie, co jest najlepsze, że za każdym razem, jak taki thriller mnie znajdzie, okazuje się, że książka mi się podobała! Jak więc widzicie i w przypadku Kredziarza autorstwa C. J. Tudor nie było inaczej. • W KREDZIARZU poznajemy historię Ed'a - czterdziestodwuletniego nauczyciela, który w wieku dwunastu lat przeżył pewną straszną przygodę, która zdecydowanie odcisnęła piętno na całym jego życiu. Otóż, gdy nasz główny bohater był jeszcze dzieckiem w miasteczku w którym mieszkał zaczęło dochodzić do zbrodni - od pobicia i utonięcia, aż do morderstwa. Pech chciał, że tak jakby to Eddie znalazł się w centrum całych tych wydarzeń, choć tak na prawdę do żadnych się nie przyczynił. Te sytuacje jednak ciągną się za nim tak na prawdę przez całe jego życie. Tak się składa, że całą książka jest pisana z dwóch perspektyw. Wszystko opowiada nam właśnie Ed, ale autorka dała nam możliwość poznania jego przyszłości za pośrednictwem młodego, dwunastoletniego Eddie'go i dorosłego już Ed'a. Powiem wam, że na ogól lubię, gdy autorzy podzielają tak narracje bohatera, bo zdecydowanie więcej można się wówczas dowiedzieć. Daje nam to również możliwość bliższego poznania narratora. W tym przypadku jednak dość mocno mi to przeszkadzało. Przez całą książkę miałam wrażenie, że wszystko mi się gdzieś tam miesza - jeden rozdział być poświęcony przeszłości głównego bohatera, drugi natomiast teraźniejszości, ale ja nie mogłam się w tym odnaleźć. Często miałam tak, że musiałam się chwilę zastanowić, o co w danym momencie chodzi. Jak dla mnie autorka zastosowała niezbyt płynne przeskoczenie z jednego czasu do drugiego, co spowodowało nie małe zamieszanie. • ALE wróćmy jeszcze do fabuły książki. Myślę, że śmiało można powiedzieć, że wszystko to co złe, co działo się w życiu Ed'a zaczęło się tak na prawdę od kredy - najpierw tak symbolicznie przez pana Hallorana, którego paczka Eddie'go nazywała kredziarzem, a później przez wiaderko z kredami, które Gruby Gav (przyjaciel naszego głównego bohatera) dostał na urodziny. Wtedy zaczęli oni rysować tajemnicze znaki znaki kredą, które zdawały się przyciągnąć wszystkie te nieszczęścia, jakie możemy znaleźć w książce. • Czytając to, co do tej pory napisałam, mam wrażenie, że mówię do was trochę mocno chaotycznie, jednak musicie mi to wybaczyć, bo boję się, że mogłabym wam za dużo zdradzić całą fabułę, a przez to pozbawiłabym was przyjemności poznawania Kredziarza. • TO, co bardzo spodobało mi się w tej książce, to to, że autorka • nie wyjawia nam tak całkiem od razu wszystkich tajemnic związanych z życiem głównego bohatera, jak i nie zdradza nam wszystkiego złego, co się w ów miasteczku stało. Umiejętnie dawkuje nam poszczególne informacje, aby pozwolić czytelnikowi samemu odkryć, co tam się tak na prawdę stało, co z tym wspólnego ma kreda (a raczej kredowe rysunki) i jaki jest w tym udział dwunastoletniego Eddie'go. Sama nie raz już myślałam, że jestem blisko rozwiązania zagadki, ale bardzo szybko przekonywałam się, że byłam całkowicie w błędzie. Dla mnie taka zabawa z czytelnikiem jest przykładem na prawdę dobrego thrillera, więc cieszę się, że C. J. Tudor się to udało. • DALEJ niesamowicie mocno spodobał mi się mroczny klimat książki. Czytając rozdziały poświęcone dwunastoletniemu Eddie'mu nie da się ukryć, że są one pisane z perspektywy dziecka (i to też genialnie wyszło autorce!), jednak nie są one pisane znowu aż w taki sposób, żeby zrobiła się z tego jakaś książeczka dla dzieci. Z resztą czytając Kredziarza odniosłam wrażenie, że Eddie to bardzo mądry i niezwykle rozwinięty (w stosunku chociażby do swoich kolegów) chłopiec. Jak na swój wiek potrafił dobrze rozróżnić dobro od zła (pomińmy to, że jednak był kleptomanem) i nie szedł sztywno za tym co mówią inni - miał własne zdanie i chociaż często ukrywał je przed innymi, to jednak postępował zgodnie ze swoim sumieniem. Gdy patrzę na przykład na jego kolegów, chociażby mojego ulubieńca Grubego Gava (kocham jego tekst "To dopiero wielka szufla syfu" 🖤), widać pomiędzy nimi zdecydowaną różnicę. Są oni typowymi dziećmi - ciekawskimi i często lekkomyślnymi. Jak dla mnie więc Eddie zdecydowanie wyróżniał się na ich tle. • Jeśli jestem już przy bohaterach, to muszę powiedzieć, że bardzo intrygowała mnie postać pana Hallorana. Odkąd pojawił się on w życiu głównego bohatera (w czasie feralnego wypadku w wesołym miasteczku), byłam pewna, że to on jest tym złym i czekałam, aż zrobi coś złego. Nie mogłam o do końca rozgryźć i nie ukrywam, że mocno mnie to frustrowało. • OGÓLNIE rzecz biorąc książkę czyta się bardzo szybko, gdyż wciąga tak na prawdę od pierwszych stron. Sądzę, że gdyby nie ta narracja mogłabym nawet uznać ją za jeden z najlepszych thrillerów, jakie w życiu czytałam. Sposób pisania autorki mocno mnie zaintrygował i jeśli ukazałaby się w Polsce kolejna jej powieść, myślę, że nie zastanawiałabym się nad nią zbyt długo. • PODSUMOWUJĄC więc, Kredziarz jest na prawdę dobrą książką, w której jednak doszukałam się dość dużej (jak dla mnie przynajmniej) wady. Dużo jednak nadrabia świetną i mocno wciągającą fabułą, intrygującymi bohaterami, klimatem no i przede wszystkim zakończeniem! Bardzo żałuję, że nie mogę powiedzieć wam na ten temat nic więcej, ale uwierzcie mi - zrozumiecie, o co mi chodzi, gdy sięgniecie po Kredziarza! Jest ono tak zaskakujące, że myślę, że nikt nie spodziewałby się takiego zwrotu akcji. Autorka wyjaśnia nam tam wszystko to, co nie zostało wyjaśnione i dopiero wtedy uświadamiamy sobie, że faktycznie to ma sens! Najlepsze jest jednak to, że nie wszystko zostaje nam powiedziane wprost i w niektórych przypadkach możemy się tylko domyślać, czy ten i ten stoi za tym i za tym. Na końcu zabrakło mi tylko takiego napisu "Koniec..... ale czy na pewno?". • Także już słowem zakończenia, jak najbardziej polecam wam Kredziarza i z niecierpliwością czekam na wasze opinie na temat tej książki! Aż żałuję, że wszystko jeszcze przed wami...
-
Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, w przypadku tej książki, jest niewątpliwie jej.... mało urodziwa okładka. Przekonałam się już, że nie tylko mi kojarzy się ona z tanimi harlequinami bądź z telenowelami. I chociaż każdy zapalony mól książkowy wie, że żadnej książki nie powinno oceniać się po okładce, to jednak w przypadku Królestwa ze szkła robi to prawie każdy. Przyznaję się z ręką na serwu, że gdy dowiedziałam się o tej książce, właśnie przez okładkę nie miałam w ogóle ochoty, aby się z nią zapoznać. Ale Wydawnictwo Media Rodzina zrobiło mi ogromną niespodziankę tą książką (i dołączonymi do tego dodatkami) i przez to, że miałam ją już w swoich rękach, postanowiłam jednak dać jej szansę. • W Królestwie ze szkła wybiegamy ładnych parę lat na przód i przenosimy się do Królestwa Viterry. Jak dowiadujemy się z krótkiej historii na początku książki, jest to państwo wytworzone przez ludzi i zamknięte pod kopułą, która miała za zadanie chronić Viterrę przed zbliżającą się wielkimi krokami trzecią wojną światową. Wkrótce okazało się, że walki doprowadziły do tego, że jedynymi ludźmi, którzy przetrwali byli właśnie mieszkańcy ów królestwa. • Dalej poznajemy nastoletnią Tatianę, która po stracie rodziców wychowuje się w domu swojej ciotki i wuja. Jej marzeniem jest przeprowadzenie się do ukochanej siostry i jej męża i tam też uczenie się fachu jubilera, aby wspólnie z nimi móc prowadzić ich mały zakład jubilerski. W Królestwie ma miejsce jednak wielkie wydarzenie - organizowana jest impreza zwana Wyborem. Książę, mający w przyszłości przejąć królewski tron, szuka swojej wybranki serca wśród wszystkich chętnych kandydatek Viterry. W kraju organizowane jest wielkie reality show, a jego haczyk polega na tym, że tak na prawdę nie wiadomo, kto jest księciem. Jest czterech młodzieńców - a każdy z nich może być następcą tronu. Tatiana zmuszona przez ciotkę musi wziąć udział w Wyborze, jeśli chce spełnić swoje marzenia. • Zapewne wielu z was powie teraz, że to wypisz wymaluj historia jak z Rywalek. I chociaż sama tej książki nie czytałam, to praktycznie wszędzie słyszę właśnie takie same opinie. Mam w planach przeczytanie Rywalek - wówczas na pewno podzielę się z wami moimi przemyśleniami odnośnie obydwóch historii. • Gdy tylko skończyłam czytać Królestwo ze szkła doszłam do wniosku, że w sumie historia była całkiem fajna, ale jest to książka zdecydowanie bardziej skierowana do młodszych czytelniczek. Nie chodzi mi już o fabułę, bo mi samej przyjemnie poznawało się historię Tatiany. Jednak nie mogłam nie zauważyć, jak bardzo dziecinna, w towarzystwie czterech młodzieńców, była główna bohaterka, jak z resztą wszystkie dziewczęta, które zakwalifikowały się do dalszych etapów Wyboru. Sami młodzieńcy z resztą też nie byli lepsi. Najbardziej z pośród nich wyróżniał się Phillip - nie muszę chyba dodawać, że to on stał się moim ulubieńcem. Tylko on zachowywał się odpowiednio jak na swój wiek. Wiem, może się za bardzo czepiam, ale jak dla mnie było to lekko przesadzone i przez to książka mocno na tym traci. • Gdy, już po przeczytaniu książki, podsumowywałam sobie to, co poznałam na jej kartach, doszłam też do wniosku, że w sumie nic wielce spektakularnego tam nie było. Tatiana ciągle spierała się z Phillipem, często spotykała gdzieś podczas spacerów pozostałych młodzieńców i rozmyślała o tym, jak bardzo chciałaby wrócić do domu. W jej postaci denerwowało mnie też trochę to, że czasem wydawała się być taka wywyższająca się w stosunku do pozostałych dziewcząt. Myślę, że sama w sobie taka nie była, tylko czasem autorka przedstawiała ją w takim świetle, jakby bohaterka była taką właśnie osobą. Jestem przekonana więc, że akurat w tym przypadku była to wina autorki i jej nie do końca przemyślana forma przedstawienia Tatiany w niektórych sytuacjach. Kolejnym przykładem może być też to, jak zmieniała się jej osobowość, gdy występowała przed kamerą, w trakcie pierwszej selekcji. W swoich myślach zapierała się rękami i nogami, aby nie zostać wybraną. Rozpaczała, że to najgorsze, co może być, a gdy już została wybrana nagle wszystko zmieniało się o sto osiemdziesiąt stopni i nagle była pewną siebie i niezwykle zadowoloną z wyniku księżniczką. Na prawdę mocno mi to przeszkadzało, te dwa odmienne charaktery. Ale jak mówiłam, winię za to błędną interpretację zachowań autorki. • Żeby nie było, że na wszystko w tej książce narzekam powiem, że na prawdę bardzo spodobał mi się pomysł przedstawienia Viterry, jako państwo zamknięte pod kopułą, rządzące się swoimi prawami, itp. Myślę, że to wyszło autorce na prawdę dobrze i już wiem, że kryje się z tym w dalszych tomach jakaś tajemnica. Na pewno będę chciała ją poznać. Sam pomysł Wyboru również wydał mi się bardzo interesujący, jednakże tutaj można by nad tym pomysłem troszkę bardziej popracować. • Nie przedłużając już bardziej powiem tak, mimo tych moich narzekań na główną bohaterkę, itp cieszę się, że jednak poznałam historię zawartą w Królestwie ze szkła. Autorka miała ciekawy pomysł i szkoda tylko, że nad niektórymi jego kwestiami bardziej nie popracowała. Jednakże całość czytało mi się przyjemnie - autorka ma ciekawy styl, którym skutecznie przyciągnęła moją uwagę. Miejscami nie podobało mi się tylko, w jaki sposób prowadzi dialogi, bo wydawały mi się troszkę sztywne. Jednakże jest to drobny szczegół, który jestem w stanie przełknąć. Valentina Fast mocno zaskoczyła mnie zakończeniem, które obiecuje czytelnikowi kolejną świetną przygodę w dalszym tomie.Osobiście jestem za bardzo ciekawa tego, jak dalej potoczą się losy Tatiany, aby przerwać czytanie na drugim tomie serii. Także mimo wszystko - mimo tych wad i moich narzekań na nie - i tak z całą pewnością sięgnę po Krainę z jedwabiu. • Czy książkę wam polecam - mimo wszystko tak. Jednakże nie spodziewajcie się tutaj niczego wielce spektakularnego. To jedna z tych pozycji, które potrafią dobrze odprężyć, ale nie pozostają zbyt długo w pamięci.
-
Pewnie dla niektórych zabrzmi to bardzo dziwnie, ale uwielbiam czytać o różnych masakrach, które wydarzyły się na świecie. Bardzo lubię szukać w internecie śladów na ten temat i dowiadywać się wszystkiego, co z tym może być związane. Myślę, że chyba zamiast na nowe media, miałam iść na psychologię. Moje zainteresowanie wiąże się bowiem jedynie z tym psychicznym aspektem całej sytuacji. • Jak dotąd jednak nigdy nie spotkałam żadnej powieści, która by taką właśnie historię opowiadała. Może to była moja wina, bo niezbyt dokładnie szukałam. Wyobraźcie sobie więc, jak wielkie było moje zainteresowanie, gdy dowiedziałam się, że Wydawnictwo Feeria Young wydaje książkę, która właśnie o takiej masakrze opowiada. Chyba nic w tym dziwnego, że koniec końców objęłam Chłopaka, który bał się być sam swoim patronatem, prawda? • Historia zawarta w powieści zaczyna się dość niewinnie. Mamy pierwszy dzień, po feriach zimowych, uczniowie niechętnie wracają do codzienności i mierzą się z trudami związanymi ze szkołą. Jak co roku wszyscy uczniowie muszą obowiązkowo stawić się na apelu w audytorium, gdzie dyrektor szkoły będzie po raz kolejny wygłaszała tą samą przemowę. I gdy apel w końcu dobiega końca, a uczniowie i nauczyciele chcą opuścić salę, okazuje się to niemożliwe. Ktoś zamknął wszystkie drzwi. I gdy do wszystkich dociera, że to chyba jednak nie jest kolejny głupi kawał szkolnego żartownisia, pojawia się on - z bronią w ręce i szaleństwem w oczach. W przeciągu godziny dokonał takiego spustoszenia, po którym nie jeden długo nie będzie się mógł pozbierać. • Choć zazwyczaj najbardziej lubię, gdy narracja książce prowadzona jest w sposób jednoosobowy - gdy konkretny (zazwyczaj główny) bohater opowiada nam całe zdarzenie - to akurat w tym przypadku kompletnie by to nie przeszło. W Chłopaku, który bał się być sam mamy aż czterech narratorów. Charakteryzuje ich to, że w jakiś sposób są oni powiązani z napastnikiem - Autumn jest jego siostrą, Sylvi to dziewczyna Autumn, która od dawna ma na pieńku z jej bratem, Thomàs jest bratem Sylvi i tym, który jest w wiecznym konflikcie z ich oprawcą, a Claire to jego była dziewczyna. Są to więc osoby z jego dość bliskiego otoczenia i które najlepiej, moim zdaniem, potrafiły wyrazić wszystkie emocje, które wiązały się z całym zdarzeniem. Bo powiedzmy sobie szczerze - kto chciałby czytać o tym co czuł jakiś zwykły pan X, czy Y kompletnie nie związany z napastnikiem? Byłoby to ciekawe, ale nie w takim stopniu, jak wrażenia osób bliskich oprawcy. Dodatkowo każdy z nich (choć początkowo prócz Autumn i Sylvi) przebywa w innej odległości, czy pomieszczeniu, dzięki czemu autorka dała nam możliwość posiadania wglądu do wszystkiego, co ma związek z masakrą. Jak dla mnie takie zagranie było po prostu genialne - dodało całości tego charakterystycznego dreszczyku i niepokoju. • Bardzo zaskoczyło mnie w tej powieści to, że praktycznie już od pierwszych stron coś się dzieje. Sama akcja jest tak bardzo wciągająca, że książkę czyta się jednym tchem. Mi zajęło to jakieś trzy godziny - tak bardzo chciałam wiedzieć, jak cała sytuacja się skończy. Autorka tak umiejętnie wszystko rozplanowała, że całość świetnie ze sobą synchronizuje. Dzięki temu, w jaki sposób przedstawiła swoją historię, zyskała pełną uwagę i ciekawość czytelnika. Ja jestem pod wielkim wrażeniem tego, co udało jej się dokonać. • Wcześniej zapomniałam wspomnieć, że cała akcja - od momentu, kiedy Tyler (sprawca masakry) uwięził wszystkich w auli, do momentu zakończenia sprawy - trwała niecałą godzinę. Autorka, w następujących kolejno po sobie rozdziałach, zamieszczała informację, w jakim właśnie czasie dany rozdział się rozgrywa. Tutaj mam niestety jedno ale. W większości przypadków rozdział trwał jakieś maksymalnie 5 minut. Moim zdaniem to, co działo się w tym czasie na kartach powieści, nie zdążyło by wydarzyć się w rzeczywistości. Jak dla mnie więc autorka nieco pogubiła się w ramach czasowych, co strasznie mnie denerwowało. Uwierzcie mi, że starałam się nawet analizować wszystko w taki sposób, aby sprawdzić, czy dany rozdział mógłby się faktycznie wydarzyć w tak krótkim czasie, ale za każdym razem utwierdzałam się w przekonaniu, że tak być nie mogło. Jest to chyba moje jedyne ale do całości książki i mimo, iż w trakcie czytania mnie to denerwowało, to jednak patrząc na wszystko już mając ją za sobą mogę stwierdzić, że jest to tylko szczegół, który niczego tej pozycji nie ujmuje. • Jak wspomniałam, bardzo spodobał mi się sposób narracji i przyznaję, że autorka spisała się świetnie wcielając się w każdego bohatera tak, aby każdy różnił się od swojego poprzednika. Żałuję jednak, że żaden z rozdziałów nie był poświęcony Tylerowi. Moglibyśmy przez to lepiej zrozumieć tok jego myślenia i przez to książka mogłaby kazać się być jeszcze bardziej ciekawa. A tak, co do motywów, które nim kierowały, musieliśmy zaufać tylko temu, co sugerowała jego siostra Autumn, czy inni bohaterowie. Myślę, że mógłby był on na prawdę ciekawą postacią, ale wielka szkoda, że autorka tego nie dostrzegła. • Podsumowując więc - Chłopak, który bał się być sam to książka niezwykła! Jest tak przepełniona różnymi emocjami, że czytając nie da się odczuwać tego, co jej bohaterowie. Śledząc z zapałem każdą kolejną stronę pogrążamy się w rozpaczy, strachu i bólu. Dowiadujemy się, jak mogą czuć się osoby, które stały się ofiarami napastnika pokroju Tyler i jak w przeciągu jednej godziny może zmienić się w naszym życiu dosłownie wszystko. Czytając nie można się również nie wzruszyć - bo za powłoką potwora, który bez skrupułów zabija 39 osób, kryje się zagubiony chłopak, którego sytuacje niezależne od niego samego doprowadziły do takich działań. Sama autorka ma świetny styl idealnie nadający się do właśnie takich historii i żywię ogromną nadzieję, że może jeszcze kiedyś Marieke Nijkamp napisze podobną historię. Jeśli tak, ja zdecydowanie będę czekać pierwsza w kolejce, aby się z nią zapoznać. • Także już słowem zakończenia, oczywiście polecam wam tą książkę z całego serca i gwarantuję, że nie będziecie się przy niej nudzić! To pozycja, którą koniecznie trzeba poznać!
-
W stylu Natashy Preston zakochałam się, gdy po raz pierwszy przeczytałam Uwięzione. Do teraz pamiętam, jak bardzo książka mną wstrząsnęła i z jakim wielkim zapałem pochłaniałam wszystko to, co autorka miała mi do zaoferowania. Pamiętam też, że obiecałam sobie, że wezmę w ciemno każdą kolejną powieść, jaka wyjdzie z pod pióra tej pani. I w końcu, po tak długim (jak dla mnie) czasie wyczekiwania, mam już kolejną książkę Natashy Preston, która pozostawiła mnie w całkowitej rozsypce... Nie wiem, jak wytrzymam, zanim ukaże się w Polsce kolejny tom serii!! • Pewnie już nie raz, nie dwa wspominałam wam, jak bardzo lubię zagłębiać się w lektury, które poruszają tematy znęcania psychicznego (głównie), czy fizycznego. Nie wiem, dlaczego, ale po prostu uwielbiam poznawać historie gnębionych bohaterów, czy próbować zagłębiać się w umysł ich oprawców, aby zrozumieć tok ich postępowania. W Silence autorka idzie jednak o jeden krok na przód tworząc opowieść, w której główna postać nie dość, że przeżyła w swoim życiu coś na prawdę strasznego, to jeszcze nie mówi. I nie chodzi tutaj o to, że Oakley jest niemową - nie mówi, bo w ten sposób chce chronić swoją rodzinę. Jej bliscy nie wiedzą, co sprawiło, że dziewczyna nagle zamilkła i niekiedy na siłę starają się ją naprawić, zmuszając do wizyt u psychiatry i tym podobne. Jedynie Cole wydaje się być tym, który całkowicie akceptuje swoją przyjaciółkę taką, jaka jest. • Najbardziej w tej powieści spodobało mi się to, że autorka nie wyjawia czytelnikowi od razu całej historii życia głównej bohaterki - to byłoby zdecydowanie za łatwe. Wszystkie informacje dozuje stopniowo i to w taki sposób, że tak na prawdę nigdy nie wiemy, kiedy pojawi się jakaś kolejna informacja odnośnie przeszłości Oakley. Dodatkowo dzięki temu, że to właśnie Oakley jest narratorką powieści, możemy zagłębić się w jej tok rozumowania oraz postrzeganie świata. To właśnie ona wybiera kiedy, jak i jaki konkretnie kawałek swojej historii nam przedstawić. Było to na prawdę świetne posunięcie, bo przez to cały czas książkę czyta się z wielkim zaangażowanie i zaciekawieniem, ponieważ nie chce uronić się żadnej wartościowej informacji. • Jeśli jestem już przy Oakley to zdecydowanie muszę powiedzieć na jej temat parę słów. Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że bardzo ją polubiłam, chociaż nie ukrywam, że było wiele takich momentów, gdzie dość mocno mnie denerwowała. Chociażby to, jak bardzo przy byle błahostce panikowała, że Cole nie darzy jej takim uczuciem, jak ona jego. Wystarczyło, że chłopak inaczej na nią spojrzał, a ona już zaczynała to swoje "o Boże o Boże, o Boże...". Rozumiem, że przez to autorka chciała pokazać, jak bardzo poczucie własnej wartości Oakley posypało się po tym wydarzeniu z przeszłości, które zmieniło całe jej życie, ale no jak dla mnie to była lekko przesadzona reakcja. Ale mimo to na prawdę dobrze poznawało mi się historię z jej perspektywy i cały czas kibicowałam jej, aby w końcu wszystko w jej życiu się ułożyło. Jeśli chodzi o Cole'a to myślę, że pokochałam go tak mocno, jak Oakley. Tego chłopaka po prostu nie dało się nie lubić. To niesamowicie serdeczna i pełna optymizmu postać. Dodatkowy plus ma oczywiście za to, że jako jedyny potrafił dostrzec prawdziwą Oakley mimo jej wielu problemów i że jako jedyny starał się jej tak na prawdę pomóc. Myślę, że gdyby nie on, główna bohaterka albo popełniłaby samobójstwo, albo jej życie byłoby pełne smutku i mroku (i w końcu, prędzej czy później i tak by się zabiła). Obydwoje z resztą stanowili jak dla mnie niezwykle uroczą parę bohaterów i gdy tylko coś wyjątkowego działo się w ich wzajemnej relacji, wewnątrz mnie wszystko się topiło i miałam chęć wyduszenia z siebie takiego "Oooo..". • Troszkę nie podobało mi się w tej powieści to, że autorka większą część fabuły poświęciła relacji Cole'a i Oakley. Przez to miałam wrażenie, że czytam jakąś zwyczajną powieść dla młodszych nastolatków, a zdecydowanie nie tego się po tej książce spodziewałam. Na szczęście powieść uratowała się na prawdę fantastycznym i niezwykle wzruszającym oraz rozrywającym serce zakończeniem, które doprowadziło mnie (i z tego, co wiem, nie tylko mnie) do potoku łez - serio, dawno tak nie płakałam podczas czytania. Także troszkę szkoda, że tych chwytających za serce momentów nie było więcej, ale na pewno nie mogę powiedzieć, że było źle. • Bardzo spodobało mi się również to, jak autorka poradziła sobie z tym, że jej główna bohaterka nie mówiła. Dla czytelnika zrozumienie jej było bezproblemowe, bo w końcu mogliśmy zajrzeć do jej głowy i poznać jej myśli, jednak dla osób z otoczenia Oakley to już nie było takie zabawne. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam to, w jaki sposób dziewczyna wyrażała swoje myśli. Niekiedy wydawało mi się to lekko naciągane, ale w sumie jak by się nad tym zastanowić jej rodzina i przyjaciele znali ją na tyle dobrze, że czasem potrafili domyślić się, co chciałaby przekazać. Na prawdę dobrze czytało mi się książkę w taki sposób. Nie ukrywam też, że czekałam jak na szpilkach, by w końcu dotrwać do momentu, w którym dziewczyna się odezwie - czy się tego doczekałam? Dowiecie się, jeśli sami sięgniecie po Silence? • Podsumowując więc, mimo tego momentu, gdy myślałam, że nic ciekawego mnie już więcej w tej książce nie spotka, myślę że mogę powiedzieć, iż Silence okazała się być na prawdę dobrą lekturą. Chociaż ja nadal pozostanę przy tym, że Uwięzione była zdecydowanie lepsza, to i ta książka na prawdę nie ma się czego wstydzić. Autorka potrafiła mnie zaciekawić - większą część książki czytałam jednym tchem - wzbudzić we mnie ogromną dozę radości i miłości, a dodatkowo tym rozdzierającym serce zakończeniem doprowadzić do łez. Już teraz nie mogę się doczekać, kiedy w Polsce pojawi się kolejny tom, bo po prostu MUSZĘ wiedzieć, co będzie dalej! Jedyną rzeczą której jeszcze troszkę żałuję jest jedynie to, że autorka trochę mało poruszyła temat tego, co przytrafiło się Oakley w przeszłości. Przez większą część historii nie mówiła prawie nic, jeśli chodzi już o konkretne szczegóły (dowiadywałam się tylko takich strzępków informacji) i później pojawił się ten temat nagle - jednak tak powiedziałabym "po łebkach". Ale nie zrażam się do tego jakoś bardzo, bo możliwe, że Natasha Preston wyjaśni wszystko dokładniej w kolejnej części - mam przynajmniej taką nadzieję. • Także kończąc, mogę wam śmiało polecić Silence bo to na prawdę dobrze przemyślana i pełna przeróżnych emocji książka. Myślę, że będziecie nią zachwyceni i tak jak jak, po jej przeczytaniu, z niecierpliwością będziecie czekać na jej kontynuację!
-
Powiem wam, że odkąd poznałam pierwszą książkę autorki Sandry Nowaczyk coś mi mówiło, że warto mieć tą dziewczynę na oku, bo w przyszłości może stworzyć na prawdę dobrą powieść. Ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko! Z początku podchodziłam do Fake It czyli najnowszej książki z pod pióra Sandry dość sceptycznie. Wiązało się to głównie z moją awersją do polskich autorów. Pamiętałam jednak, że całkiem dobrze bawiłam się podczas lektury Friendzone - po Fake It sięgnęłam jednak tak na prawdę z czystej ciekawości. Czy było warto? Zdecydowanie tak! • W książce poznajemy dwie z pozoru mocno różniące się od siebie bohaterki - Sparks i Indie. Spotykają się one w dość specyficznych okolicznościach, to jest podczas wizyty u wróżki. I chociaż zamieniają ze sobą zaledwie parę słów to Sparks czuje, że zna swoją rozmówczynię, jakby spędziła z nią całe życie. Jest jednak pewien mały szkopuł - Sparks chce się zabić, zaraz po powrocie od wróżki. Ma ona bowiem swoje powody, które kumulowały się przez siedem lat i to właśnie teraz dziewczyna chce się od nich uwolnić. Jednakże jej plany zostają całkowicie pokrzyżowane pojawieniem się Indie. Dowiaduje się ona o planach Sparks i chce zrobić wszystko, aby dziewczynę od nich odwieźć. W ten oto sposób bohaterki spędzają ze sobą jeden dzień, który ma pokazać naszej narratorce, że życie potrafi być cudowne, a samobójstwo to nie jest wcale rozwiązanie problemu. • Tak jak mówiłam wcześniej, choć wiedziałam, że historia stworzona może być ciekawa, to jednak nie liczyłam na to, że zachwyci mnie ona w jakiś na prawdę mocny sposób. Ale obiecałam sobie podejść do niej raczej z czystym umysłem i na spokojnie przyjąć to, co miała do zaoferowania autorka. • Początek powieści już stopniowo zaczynał mnie zaciekawiać, jednak wiecie, nie było jeszcze tego zachwytu w stylu "o boże uwielbiam to!". Jednakże jak mówi przysłowie im dalej w las... tym książka okazywała się być co raz lepsza. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to to, że styl Sandry Nowaczyk na prawdę się poprawił. Pamiętam, że niektórzy z was, w przypadku Friendzone zarzucali jej, że wiać, iż jest dopiero początkującą autorką, itp. Ja również to zauważyłam, ale nie uderzyło mnie to tak bardzo, jak niektórych. Jednak tak jak mówiłam, od razu widać, że Sandra na prawdę mocno pracowała nad swoim stylem. Przemyślany dobór słów, filozoficzne podejście do sytuacji - ja jestem zdecydowanie na tak! Ciężko jest mi trochę wytłumaczyć to w recenzji, ale myślę, że gdy sami sięgniecie po książkę stwierdzicie "Tak! Kasia miałaś rację.". Przypomnę wam tylko, że autorka ma obecnie osiemnaście lat, jednakże w Fake It widać jej dorosłe i na prawdę przemyślane podejście do życia. Jak dla mnie pozycja ta jest doroślejszą wersją jej twórczyni. I sądzę, że to jest na prawdę sporym atutem tej książki. • Akcja książki dzieje się tak na prawdę na przestrzeni dwudziestu czterech godzin, które bohaterki spędzają razem. Zawsze bardzo podobało mi się takie przedstawienie fabuły, gdyż uważałam, że potrzeba nie lada talentu oraz zaangażowania w pracę, aby nie dość że zaciekawić czytelnika to jeszcze utrzymać wszystko w chronologicznym porządku. I choć po zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że jakoś nie działo się w książce za dużo przez ten czas, to jednak.... cały czas akcja się rozwijała i nie było tutaj żadnych nudnych momentów, kiedy chciało by się przewinąć akcję do przodu. • Jeśli chodzi o bohaterki to tutaj na chwilkę się zatrzymam, bo zdecydowanie jest o czym mówić. W tekście poznajemy Sparks oraz Indie - dziewczyny całkowicie od siebie różne. Przez większą część książki skupiamy się tak na prawdę głównie na życiowych problemach Sparks. W sumie, z racji tego, że jest ona narratorką książki, możemy poznać również jej myśli i samo podejście do życia - a nie da się ukryć, że jest ono na prawdę pesymistyczne. Bardzo dokładnie możemy zagłębić się w jej umysł i poznać to, co nią kieruje. Powiem wam, że mocno spodobał mi się ten filozoficzny umysł Sparks. Sama uwielbiam zatapiać się w swoich myślach i rozwodzić się nad różnymi nurtującymi mnie sprawami, przez co w pewnym sensie poczułam się połączona z bohaterką. Co prawda moje rozmyślania nie idą w takim mrocznym kierunku, jak jej, ale mimo wszystko ucieszyłam się, że spotkałam na swojej czytelniczej drodze taką postać. O powodzie, który popycha Sparks w kierunku samobójstwa już od siedmiu lat, dowiadujemy się tak na prawdę na samym początku książki. Odniosłam wrażenie jednak, że w trakcie trwania książki bohaterka tak jakby chciała przekonać siebie, a za razem i nas, czytelników, że jej postępowanie jest słuszne. Gdyby jednak stanąć z boku i na spokojnie przyjrzeć się tej postaci od razu idzie zauważyć, że jest ona niezwykle zagubioną i przestraszoną dziewczyną, która tak na prawdę nie do końca wie, co ma zrobić. • Indie, jaką przedstawiła nam autorka i jaką zna również Sparks, wydaje się być całkowitym przeciwieństwem głównej bohaterki - jest szalenie pozytywna (ale nie w ten denerwujący dla większości ludzi sposób), we wszystkim stara się dostrzegać tą jasną, dobrą stronę i najważniejsze - chce zrobić wszystko, aby pomóc Sparks. Ale jest to tylko jedno oblicze Indie. Tak na prawdę przez całą książkę Sandra Nowaczyk umiejętnie dozuje nam informacje o drugiej dziewczynie. W ten sposób cały czas chcemy wiedzieć, co ukrywa Indie - a zdecydowanie jest coś na rzeczy. • Bohaterki bardzo szybko zaczyna łączyć coś, co niesamowicie przeraża a zarazem intryguje Sparks. Z początku ma to związek jedynie z takim bractwem dusz, jednakże później szybko przeradza się w coś zdecydowanie poważniejszego. Przez całą książkę obserwujemy więc, jak rozwija się relacja pomiędzy dziewczynami. • Najbardziej wbijającym w fotel punktem książki jest zdecydowanie jej zakończenie! Owszem, całość czyta się bardzo szybko i z wielkim zainteresowaniem, ale to końcówka jest tutaj tym punktem kulminacyjnym. Szczerze, gdy doszłam do ostatniego słowa powieści, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna miałam wielką ochotę cisnąć książką po prostu przez okno! I nie przez to, że było tam coś złego - to było po prostu genialne zagranie autorki! Kompletnie nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji i gdy w końcu cała ta złość na Sandrę mnie opuściła, powoli zaczynało do mnie docierać, co tak na prawdę się wydarzyło i walczyłam z przemożną chęcią pogrążenia się w rozpaczy... O tak! Przygotujcie się na to, że książka ta zdecydowanie wyciśnie was ze wszystkich emocji... • Także przechodząc już do podsumowania, mogę wam z ręką na sercu polecić nową książkę Sandry Nowaczyk, jaką jest Fake It. Powieść jest bardzo mocno przemyślana praktycznie na każdym kroku. Cały czas trzyma w napięciu, ciekawi i zachęca do dalszej lektury. No i to zakończenie... czego chcieć więcej! Ja jeszcze raz podkreślę tylko, że jestem na prawdę zaskoczona tym, co autorka zaprezentowała i mam ogromną nadzieję, że kolejne jej książki będą równie dobre i emocjonujące co poprzednia.
Należy do grup