-
Renata Radłowska na łamach „Gazety Wyborczej” napisała o nagrodzonej książce „Powiedziane po krakowsku. Słownik regionalizmów krakowskich”: Oto książka, która nasz język objaśni na Śląsku, w Wielkopolsce, na Mazowszu. Rzecz ważna, mądra, zacna i potrzebna. Bo nie jest łatwo nas zrozumieć – dlaczego u nas „fliziarz” robi to, czym w innych częściach Polski zajmuje się glazurnik i kafelkarz? Dlaczego „maniureczka” (określenie w zaniku) jest wyrazem podziwu dla kobiety (przeważnie ciała)? O co chodzi z tymi „chodźże” i „zróbże”, a chodzi tak bardzo, że chwalimy się nimi w tramwajach i autobusach? (…) • Co takiego więc niezwykłego jest w pracy pod redakcją Donaty Ochmann i Renaty Przybylskiej? Chyba to, że słuchały nas na ulicy, czytały naszą prasę, zaglądały do sieci, w której pojawiały się teksty o Krakowie. Połączyły wiedzę zastaną ze zjawiskami nowymi. Nie drążyły tylko „na pole”, ale wyłapały „szkieletora”, „bucówę”, „dożartego”, „pampuchy”, „Pasiaki”, „rajtki”, „tandetę” i „w sroc”. Bo dobrze wiedzą, że regionalizmy są materią ożywioną, jedne umierają, inne się rodzą. • Ich słownik jest opowieścią o Krakowie, pełną cytatów, anegdot, czasami przeczuć, ale przecież przez ulicę zweryfikowanych. Autorki pokazują, że regionalizm to potęga; nie jest wstydem wplatać go w język, wstydem jest go unikać. A ten krakowski przenika internet, obecny jest w papierze – „Gazecie Krakowskiej”, „Dzienniku Polskim” i krakowskiej „Wyborczej”. Dziennikarze nie uciekają od niego, nie zamieniają na słowo ogólnopolskie, nie boją się jego hermetyczności (pozornej). Zachęcając do lektury słownika, który czyta się jak opowieść – w końcu o naszym regionie, róbcie to z ołówkiem w ręku, notując określenia typowe naszemu miastu, które umknęły autorom słownika, bo – jak zauważyła autorka cytowanego tekstu – regionalizmy są materią ożywioną…