Recenzje dla:
Pieśni dziadowskie i wykwintne/ Jacek Różycki-Robinson
-
Zacznijmy od wyznania: Różycki-Robinson pisze poczciwe wiersze, oscylujące wokół przeszłości, wyrastające z poetyki Skamandrytów, lekko wychylone w tradycję kabaretu i groteski. Poeta jest elegancki i dowcipny, żarty skrojone są z fasonem. Poeta ma skłonność do dykteryjki, lekkiego tonu, zawoalowanej kindersztuby. Jego wiersze są staromodne, w tym sensie, że hołdują dawnej etykiecie i dowartościowują tradycję. Robinson to galernik wrażliwości, ze skłonnością do powściągliwej nostalgii. Wpływy Verlainowskie w jego poezji widać w skłonności do umuzycznienia poetyckiej frazy, cechującej się melancholią, krzepkim smutkiem, a na koniec, rubasznym śmiechem. W żywiołach szuka poeta natchnienia, w inspiracjach zwraca się ku morzu: rozedrganej tafli, na której nieskończoność wygrywa swoje melodie. A gdy bieda, ucieka do Poezji. W „Poemacie” pisze: • Och Poezjo, moja Pani! • Silę się na słowny cud • Od przystani do przystani • Płynę łapiąc szczęścia łut • Tak niech w życiu mym zostanie • Ów tułaczy wieczny temat • Podryfuję w te przystanie • Zostawiając tam poemat… • Robinson to również nałogowy bukinista, czytacz Eliota, który w jego esejach znajduje dla siebie drogowskazy. Wyznał, że nie mógłby się rozstać z twórczością Serge’a Gainsbourg’a. Frankofil, mający głowę otwartą na naukę płynącą z literatury, poeta zwiewnych smutków, głębokich żali, o osobowości skłonnej do manifestów i deklaracji, w sztuce upatrujący chwil wytchnienia na spienionym morzu dni. Dlatego wierzymy mu, kiedy kreśli samotność i ciszę plaży poza sezonem, zgiełkiem i czasem: • Po burzy która nigdy nie ma • Już końca, tam, gdzie nikt nie marzy • W nadmorskim domku, ten poemat • Napiszę – byłem w deszczu na plaży… • To już jego trzecia książka z wierszami. Przypomnijmy wcześniejsze: „Słowa do pieśni” i „Pieśni bez nut”. Wyróżnienie muzyki od razu rzuca się w oczy. Robinson upodobał sobie muzykę Chopina, Liszta, Schuberta – światy gdzie głęboki smutek dyktowany jest podrygami serca, temperaturą chwili, efemerycznym nastrojem, rozgrzaną wrażliwością. Szukając dobrej metafory, która usidliła by jego twórczość, możemy zaryzykować i powiedzieć, że jego wiersz jest jak altanka stojąca na uboczu, w której pali się jeszcze ogarek, ale byle podmuch zgasi jego płomień, ludzie krzątają się po izdebkach w spokoju, pogodzeni z porami roku i kolejami losu, na stoliku leży otwarta książka, w kącie stoi pianino, na pulpicie rozgrzebane nuty, a przeszłość przegląda się w teraźniejszości i szuka dla siebie wyrazu.